niedziela, 18 maja 2014

Kim są najemnicy? "Lojalni, świetnie wyszkoleni i do wynajęcia za ok. 500 dol. dziennie"

W mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia, że na Ukrainie po stronie rządowej walczą "żołnierze do wynajęcia". Wystarczy im odpowiednio zapłacić. – To żadne zaskoczenie. Brakuje im wystarczających sił – przekonują specjaliści. Kim są i kto ich opłaca? O najemnikach, także polskich, oraz ich znaczeniu, rozmawiamy z przedstawicielami polskiej armii i byłymi żołnierzami jednostki specjalnej GROM.

Niemiecki tabloid „Bild am Sonntag”, powołując się na źródła w niemieckim wywiadzie, poinformował, że na wschodzie Ukrainy po stronie Kijowa walczy kilkuset najemników z prywatnej firmy Greystone. Chociaż ona oficjalnie temu zaprzeczyła, to niewykluczone, że w tym konflikcie po obu stronach działają żołnierze na kontraktach, czyli najzwyklejsi najemnicy.

Eksperci podkreślają, że ten biznes nie potrzebuje rozgłosu do dobrego prosperowania. – To świetnie wyszkoleni żołnierze z jednostek specjalnych. Jeśli podejmują się zdania, to można na nich liczyć – przekonuje gen. Gromosław Czempiński, który brał udział w słynnej operacji „Samum” w Iraku.

Zawód ten należy do najstarszych na świecie. Odkąd ludzie zaczęli ze sobą walczyć, pojawiła się potrzeba wynajmowania wojskowych do własnych celów. Robiły to państwa, władcy, firmy, a nawet osoby prywatne.

Dawniej nazywano ich żołnierzami korony lub kondotierami (wł. condottiere). W średniowieczu tym mianem określano osoby, które gromadziły ochotników chcących wzbogacić się na wojnie. Nie kierowali się oni idealizmem, a jednie potrzebą zarobienia. Od czasu Aleksandra Wielkiego do współczesnych konfliktów, najemnicy byli w różnym stopniu zaangażowani w większość konfliktów na świecie.

Wpatrzony w sytuację na Ukrainę świat słyszał już o tzw. „zielonych ludzikach”, którzy w nieoznaczonych mundurach dokonali aneksji Krymu. Ich uzbrojenie, sprzęt i język zdradzały, że są Rosjanami. Teraz pojawiają się przypuszczenia, że podobne formacje występują po stronie Ukrainy.

– To może być prawda, ale nie mamy na to dowodów – podkreśla ppłk. Jarosław Garstka, były zastępca dowódcy GROM. I dodaje – Trzeba pamiętać, że nawet jeśli są wynajęci przez zachodnią firmę, to mogą dla niej pracować również Ukraińcy, a nie tylko Amerykanie. A co z Polakami? Generał Czempiński wyjaśnia, że największy pracodawca na rynku najemników, dawny Blackwater, zatrudnia również Polaków, więc teoretycznie mogą oni brać udział w działaniach zbrojnych na Ukrainie.

Nasi rozmówcy zgodnie podkreślają, że za określeniem "najemnicy" kryją się wysoko wykwalifikowani żołnierze, obyci na międzynarodowych misjach. To właśnie tam najczęściej pojawiają się dla nich propozycje przejścia z armii do biznesu paramilitarnego. – Na zagranicznych wyjazdach nawiązują kontakty, przyjaźnie, które torują im drogę do najemników – podkreśla gen. Roman Polko, były dowódca GROM.

Kiedy do Polski wracały kolejne kontyngenty wojskowe z Iraku czy Afganistanu, bardzo często okazywało się, że armia nie potrafi właściwie wykorzystać potencjału powracających wojskowych. – Oni nie mieli co ze sobą zrobić w kraju, dlatego szukali możliwości zatrudnienia za granicą – przekonuje gen. Czempiński. Zaznacza przy tym, że w kraju także znajdują zatrudnienie w roli najemników, ale jest to sporadyczna sytuacja i znaczniej gorzej płatna.

Zarobki to jedna z głównych motywacji żołnierzy wstępujący do prywatnych firm obsługujących światowe konflikty. Ich stawki zależą od stanu zagrożenia rejonu do którego się udają, od rodzaju kontraktu oraz od ich poziomu wyszkolenia. Czempiński podaje, że miesięczne pensje najemników wahają się od 6 do nawet 20 tys. dolarów. Generał zaznacza, że ważną rolę w kontrakcie odrywa również ubezpieczenie żołnierza. – Jego cena to ok. 100 tys. dol. Najlepsi ubezpieczani są nawet na pół miliona dolarów – dodaje Czempiński.

O równie wysokich kwotach wspomina ppłk Garstka. – W mniej zagrożonych regionach ceny oscylują w granicach 300-500 dolarów dziennie. W trudniejszych warunkach cena może sięgać nawet 650 dol.

Do największych pracodawców na rynku należy wspominany już dawny Blackwater, czyli Academi (nazwa nawiązuje do starożytnej Akademii Platońskiej), Halliburton oraz Greystone, wobec którego pojawiły się przypuszczenia udziału na Ukrainie. Roman Polko wspomina także o francuskiej Legii Cudzoziemskiej i RPA, które „obsługiwało” wysyłanie najemników w Afryce. Generał dodaje, że w obu tych przypadkach mieliśmy do czynienia z udziałem Polaków. I przypomina, że my sami również w przeszłości korzystaliśmy z pomocy obcych żołnierzy. – Skąd u nas pomniki dla de Gaulle'a? Francuzi doradzali i pomagali Polakom w czasie II wojny światowej – tłumaczy generał.

Najemnicy działają obecnie równolegle do tradycyjnych armii. Ich udział w konfliktach jest duży, szczególnie w przypadku Czarnego Lądu. Czym kierują się przy podpisaniu kontraktu? – To indywidualna kwestia każdego żołnierza. Na pewno są konflikty, w które nie będą chcieli się zaangażować – wyjaśnia gen. Czempiński. Dodaje, że żołnierz w roli najemnika, nigdy nie pojedzie na wojnę, w której udział godzi w interesy jego ojczyzny. – Honor i lojalność jest ważniejsza – dodaje.

Generał Polko przypomina sytuację z byłej Jugosławii, gdzie polscy najemnicy walczyli dla różnych stron. Na pytanie, czy prywatny kontrakt kłóci się z honorem żołnierza, odpowiada zdecydowanie: tak. – Czym innym jest służba dla kraju, a czym innym dla biznesu – wyjaśnia. Polko podaje przykład z brytyjskiej armii, gdzie rekruci do służb specjalnych przechodzili mordercze szkolenie tylko po to, aby zatrudnić się w prywatnej firmie, która wymagała udokumentowanych umiejętności.

Z kolei ppłk. Garstka przekonuje, że najemnicy nierzadko współpracują z NATO i i nie muszą się wstydzić swojej pracy. – Żołnierze byli, są i będą najemnikami, bo zarabiają tam trzy i cztery razy więcej niż na służbie – dodaje. W jego opinii to jest normalna praca w międzynarodowej korporacji. – Pojawia się ogłoszenie o pracę i są wyznaczone określone warunki, które trzeba spełniać – wyjaśnia podpułkownik. Zaznacza również, że po zakończonym kontrakcie żołnierz bez problemu może powrócić do armii. – Jeśli w czasie służby dla prywatnej firmy nie złamał prawa, to dlaczego nie mógłby wrócić?

Jak często Polacy walczą dla armii do wynajęcia? Były dowódca GROM-u podaje przykład firmy Kellogg Brown & Root (obecnie spółka KBR), która w Iraku w roli ochroniarzy zatrudniała naszych żołnierzy. Gen. Polko podkreśla jednak, że wielu komandosów nie realizuje się w roli najemnika, bo nie zawsze ich umiejętności są w pełni wykorzystywane.

Wszyscy nasi rozmówcy przyznają, że do niedawna Polacy nie był pożądanymi najemnikami, bo występowała bariera języka. Warunkiem koniecznym jest znajomość angielskiego lub francuskiego (w przypadku Legii Cudzoziemskiej). – Ten problem powoli zaczyna zanikać, co powoduje większy odpływ komandosów do firm prywatnych – wyjaśnia Polko. Odmiennego zdania jest ppłk Garstka, który przekonuje, że to jednak przykłady jednostkowe. Sugeruje, że mimo wszystko dla polskich komandosów nie tylko pieniądze są ważną motywacją do służby. Te mogą być jedynie dodatkiem.

Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie naTemat.pl

Brak komentarzy: