piątek, 9 maja 2014

Dyspozytorzy pogotowia na cenzurowanym po karambolu na S8. "To ciężka i słabo opłacana praca"

Trzy osoby zmarły, ponad 30 zostało rannych – to efekt karambolu na drodze S8. W mediach trwa gorąca dyskusja o zachowaniu dyspozytorów pogotowia ratunkowego, którzy nadzorowali wysyłanie karetek. Do sieci wyciekły nagrania z rozmów pomiędzy nimi. Jak wygląda ich praca od kuchni? – Jest niezwykle stresująca i nieatrakcyjna finansowo – zdradzają pracownicy.

Po wypadku drogowym na trasie S8 w województwie łódzkim, "Dziennik Łódzki" opublikował nagrania rozmów dyspozytorów pogotowia ratunkowego, którzy koordynowali akcję medyczną. Pojawiły się głosy o ich niekompetencji, opieszałości i braku zdecydowania. Pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce pół godziny po zgłoszeniu zdarzenia – to dużo czy mało? Wrzawa medialna sprawiła, że tematem tym zajął się osobiście minister zdrowia.

– To bardzo stresująca praca – przekonuje Anna*, była pracowniczka pogotowia ratunkowego w Gdańsku z kilkunastoletnim doświadczeniem. – Nasza praca nie polega tylko na odbieraniu telefonów – zaznacza. Dodaje, że dyspozytor odpowiada za pacjenta od momentu zgłoszenia wypadku, do przejęcia go przez zespół medyczny, a nawet później, gdy karetka jedzie do szpitala. To dyspozytor informuje placówkę o przyjeździe poszkodowanego.

Podobnego zdania jest Jacek Pachota, który pracował jako koordynator pogotowia ratunkowego w Krakowie. Odpowiadał on za pracę dyspozytorów, dlatego też w swojej pracy nierzadko podlegał wewnętrznym dochodzeniom oraz miał kontakt z prokuraturą, która wyjaśniała okoliczności wypadków. – Nie zawsze tragiczne wypadki są najbardziej stresującym momentem w naszej pracy. Sama odmowa wysłania karetki też może być przyczyną dochodzenia śledczych – wyjaśnia Pachota, anestezjolog z 30-letnim doświadczeniem.

Na co dzień dyspozytor odbiera od 200 do 400 telefonów w trakcie dyżuru. Niekiedy więcej. – Z jednego wypadku możemy mieć kilkadziesiąt zgłoszeń – wyjaśnia Anna. Wśród wszystkich zgłoszeń należy oddzielić realne wołanie o pomoc od głupich żartów. – Zdarzają się telefony z pytaniem o godzinę – przekonuje była dyspozytorka. Nierzadko są to telefony od znudzonych dzieciaków albo od osób chorych psychicznie.

Dyspozytor pogotowia polega na samym sobie. Na dwunastogodzinnym dyżurze w gdańskiej placówce są trzy osoby. Mają do dyspozycji kilka zespołów medycznych – podstawowe i specjalistyczne. W przypadku większych wątpliwości konsultują się z lekarzem koordynatorem, który jest jeden na całe województwo. W praktyce nie ma czasu, aby większość przypadków dodatkowo omówić. – To ciągła walka z czasem – wyjaśnia rozmówczyni. Dziennie z pogotowania karetki wyjeżdżają ok. 150 razy.

– Koordynator jest wsparciem dla dyspozytorów. Decyduje on w przypadkach, gdy pojawiają się wątpliwości odnośnie stanu poszkodowanego i wskazań do wysłania zespołu ratownictwa medycznego – przekonuje Pachota.

Chociaż praca nie jest dobrze płatna w porównaniu do związanej z nią odpowiedzialności, to dodatkowo trzeba posiadać spore doświadczenie. – Taka osoba musi mieć oczywiście wykształcenie medyczne. Dodatkowo minimum pięć lat doświadczenia w pracy na pogotowiu, anestezjologi, pielęgniarstwie chirurgicznym albo ratunkowym – wyjaśnia Anna, która nie zdradza jednak dokładnych stawek.

Dyspozytor powinien posiadać cechy na kształt współczesnego herosa. Musi być opanowany, kulturalny, asertywny, stanowczy i mieć też zdolności przywódcze. – Dyspozytor ciągle się dokształca. Musi sobie radzić z rozmówcami, którzy panikują, krzyczą czy przeklinają – tłumaczy Kowalska. – To dyspozytor ma prowadzić rozmowę, nie może pozwolić, aby rozmówca wszedł mu na głowę albo ją przeciągał – dodaje. Tutaj liczy się każda sekunda. Dodatkowo dyspozytor zarządza zespołami ratowniczymi i kieruje ich na miejsce wypadku, dlatego musi umieć postawić na swoim i szybko reagować.

Nasza rozmówczyni przyznaje, że każdy doświadczony dyspozytor miał w swojej karierze zawodowej sytuację, w której bezpośrednio przez telefon ratował czyjeś życie. Chociażby dzięki udzielaniu instrukcji przeprowadzania masażu serca. – Podobnie w przypadku obfitego krwawienia, to my tłumaczymy, jak je zatamować, żeby poszkodowany nie wykrwawił się do czasu przyjazdu karetki – dodaje.

Jak przekonuje była dyspozytorka, najbardziej dramatycznymi momentami w jej pracy były jednak chwile, kiedy ludzie potrzebowali pomocy, a nie miała żadnego dostępnego zespołu medycznego do wysłania. – Wówczas trzeba go ściągnąć z okolicy, a to dodatkowy czas i dodatkowy stres – wyjaśnia.

Praca na dyspozytorni wymaga pełnego skupienia. Poza wyjściem do toalety czy krótkim posiłkiem, pracuje się bez przerwy. – Ludzie często nie mają świadomości, że nie z każdym przypadkiem muszą się do nas zgłaszać – tłumaczy. Nierzadko zamiast wysyłania zespołu medycznego, dyspozytorzy proponują udanie się do przychodni lekarskiej albo kontakt do całodobowej pomocy lekarskiej.

Czy dyspozytorzy odczuwają większą presję po tym jak wokół nich rozgorzała medialna dyskusja? – Media kochają temat służby zdrowia i lubią go przekoloryzować – uspokaja pracowniczka służby zdrowia. W jej opinii każdy przypadek należy oceniać jednostkowo i nie wydawałaby żadnych osądów na fali medialnych doniesień.

– Presja presją, ale trzeba robić swoje i pracować dalej – wyjaśnia. – Dyspozytorzy mają doświadczenie i postępują według ściśle ustalonych zasad – dodaje. Na pytanie o poziom trudności tej pracy odpowiada: – W skali od jednego do dziesięciu, powiedziałabym, że to minimum osiem. Jeszcze wyżej ocenia ją Pachota. – Z pewnością górna granica 8-10.

Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie naTemat.pl

Brak komentarzy: