środa, 13 października 2010

Dopalacze

Czym są owe dopalacze, o których tyle się niestety mówi? Niczym innym jak mieszanką związków chemicznych, które nie są zakazane przez prawo. Coś jak lekarstwa, z tą różnicą, że oficjalnie producenci i handlarze dopalaczy z przymrużeniem oka instruują klientów, że jest to towar wyłącznie kolekcjonerski, który nie nadaje się do spożycia - przez co nie muszą oni podawać składu chemicznego oraz informować o skutkach ubocznych produktu. Można by powiedzieć twarde prawo rynku - jest popyt, jest i podaż, bez względu na konsekwencje. Tym bardziej, że dopalacze są dozwolone wyłącznie dla osób pełnoletnich. W czym więc problem?

1. Walka rządu z wiatrakami

W gorącym okresie wyborczym - który zaczął się w czerwcu br. i potrwa do wiosny - każde populistycznego działanie polityków, wizerunkowe szarże rządu i bezlitosne rozprawianie się z 'wrogami społeczeństwa', niezwykle silnie oddziaływuje na wyobraźnie milionów wyborców. "Nie może być tak, że ktoś sprzedaje truciznę zagrażającą życiu i zdrowiu ludzi, szczególnie dzieci i że państwo jest bezradne tylko dlatego, że on (właściciel sklepu z dopalaczami - PAP) naklei na produkcie informację, że to nie jest środek spożywczy" - powiedział premier Tusk dla Polska The Times.

Całkowita zgoda. Pytanie dlaczego nagle i tak gwałtownie zaczęto wojnę z dopalaczami? Przypadki zgonów po spożyciu owych kolekcjonerskich substancji, o których informowały media, mogą być próbami samobójczymi. Dlaczego sprzedaż alkoholu nieletnim lub śmiertelne zatrucia po spożyciu kilku głębszych wśród nastolatków nie jest obecnie na świeczniku i rząd nie zajmują się tą sprawą z całą surowością prawa? Po pierwsze temat dopalaczy jest świeży i przez to lepiej zapada w pamięci. Po drugie w naszym kręgu kulturowym picie alkoholu, szczególnie tego mocnego, nie jest niczym niezwykłym, żeby nie powiedzieć normalnym. Pije się przy każdej uroczystości, przy rodzinnych spotkaniach, dla relaksu itd. Pijąca młodzież też już nikogo nie dziwi. "Dziś dopalacze okazyjnie może brać kilka, maksymalnie kilkanaście procent nastolatków. Dla porównania - alkoholu próbuje 80 proc. młodzieży, marihuany 25 proc. - donosi Polityka.

2. Dopalacze widmo

Temat substancji psychoaktywnych rożnego pochodzenia, nie jest tematem nowym. Nie od dziś młodzież, bohema artystyczna czy wszyscy inni zainteresowani wyostrzają swoje zmysły za pomocą związków chemicznych. Pokolenie dzisiejszych czterdziesto-, pięćdziesięciolatków z uśmiechem na twarzy wspomina młodzieńcze lata w których wąchało się popularne wówczas kleje czy rozpuszczalniki. Byłe one znacznie łatwiej dostępne i tańsze niż tradycyjne narkotyki, co tłumaczy ich zamierzchłą sławę. Obecnie ich miejsce zastąpiły tzw. dopalacze.

Ciężko sobie wyobrazić sytuację w której przed każdym smartshopem w Polsce będzie stała dwójka policjantów lub strażników miejskich. A nowo powstają sklepy będą hucznie zamykane, a ich właściciele aresztowani w świetle kamer. Od razu na myśl przychodzą niechlubne czasy publicznego-cywilnego uśmiercania za sprawą ministra Ziobry.

Co można zrobić, aby ograniczyć marginalny problem dopalaczy? Można by obłożyć go akcyzą i czerpać z tego korzyści dla budżetu państwa, podobnie jak ze sprzedaży alkoholu czy wyrobów tytoniowych. W czasach kryzysu gospodarczego niegłupie wyjście z sytuacji, ale po takiej ogromnej fali demonizacji dopalaczy jaka przelała się przez większość polskich mediów, trudno liczyć na takie posunięcie ze strony rządu.

Drugim rozwiązaniem może być dekryminalizacja miękkich narkotyków. Młodzi ludzie mając świadomość, że nie grożą im trzy lata pozbawienia wolności za kilka gramów marihuany, z pewnością wybiorą jointy niż dopalacze, które nie zawsze dają pożądany efekt. Po drugie większość konsumentów popularnej 'maryśki' wie czego może się spodziewać po jej wypaleniu, podobnie jak lekarze, którzy w przypadku zatrucia po spożyciu dopalaczy działają po omacku i odtruwają pacjentów intuicyjnie. Po trzecie legalne posiadanie marihuany odciążyłoby organy ścigania i nie pchałoby do więzień młodych, niewinnych ludzi, którzy obecnie są stawiani w jednym rzędzie z handlarzami narkotyków.

Z doświadczenia wiadomo, że w czasie wyborczym możemy spodziewać się jeszcze innego rozwiązania kwestii dopalaczy. Można mieć pewność, że cokolwiek zrobi rząd, będzie to miał poklask społeczny. W końcu na tym im najbardziej zależy.

czwartek, 17 czerwca 2010

Big Four

Historyczny występ wielkiej czwórki trash metalu, to już przeszłość. Warszawski koncert w ramach festiwalu Sonisphere przeszedł do historii. Pozostały po nim niesamowite wspomnienia, pozytywne naładowanie ciężkim brzmieniem oraz liczne i rozległe fizyczne obrażenia.

Na lotnisko bemowskie dotarłem wraz z Grześkiem chwilę po 17stej. Ominął nas całkowicie występ Behemota - chociaż osobiście niespecjalnie mnie interesował. Później chwilę posłuchaliśmy Anthraxu, który rozgrzał już fanów spragnionych trochę trashowego grania. Ponadto nie musiałem ładować się w pogo, bo ten zespół widziałem już live w zeszłym roku na Sonisphere w Niemczech. Dlatego też dla mnie właściwy festiwal zaczął się od Megadeath.

Osobiście nie jestem ich fanem i nie oni spowodowali, że kupiłem bilet na ten festiwal. Pomimo dość średniego występu - strasznie słabo było słychać wokalistę - Dave'a, pogo w drugim sektorze zaczęło się na dobre. Biorąc pod uwagę fakt, że słońce było jeszcze wysoko, można tylko sobie wyobrazić ten widok szalejących, spoconych i zadowolonych fanów metalu.

I tak po dobrej rozgrzewce, nadszedł czas na Slayera. Ich występu byłem bardzo ciekaw, ponieważ są uznawani za zespół nr 2 w Big Four. Piekło, które nam zaserwowali było niedopisania. Energia, która spływała wprost ze sceny na poszczególne sektory powodowała liczne siniaki na moich piszczelach, obtarcia na łokciach - and last but not least - uderzenie z glana w szczękę, które nadal intensywnie odczuwam. Lekko przerażony faktem, że każdy kolejny kawałek Slayera coraz bardziej rozkręcał ludzi w moim sektorze, postanowiłem się ewakuować. Jeden wymowny gest do kilku długowłosych fanów i już płynąłem nad tłumem w kierunku bramek. Uczucie niesamowite. Szczególnie gdy ochrona nie zdąży i lądujesz na ziemi...

Lekkie oszołomienie spowodowane nagłym upadkiem, zostało sowicie wynagrodzone w postaci dwóch piw i już mogłem powrócić do gry. Jeszcze mała wizyta tam, gdzie król chadza piechotą i ponownie byłem w piekle. Zegar powoli wybijał godzinę zero - 21sza, czyli czas na koncert Metalliki, drugi w moim życiu.

Jak przystało na gwiazdę rocka, wyszli z małym opóźnieniem. Tradycyjnie zaczęło się od Ecstacy of Gold, które od lat zwiastuje wyjście na scenę czwórki z San Francisco. Później energiczne Creeping Death i zabawa zaczęła się na dobre. Kolejno zagrali For whom the bell tolls, Fuel, The Four Horsemen, Fade To Black, That Was Just Your Life, Cyanide, Sad But True, Welcome Home (Sanitarium), All Nightmare Long, One, Master Of Puppets, Blackened, Nothing Else Matters, Enter Sandman, Stone Cold Crazy, Hit The Lights, Seek and Destroy.

Setlista bardziej dynamiczna niż w zeszłym roku. Dlatego też miałem wrażenie, że koncert trwa dosłownie z półgodziny. Mimo to byłem pod ogromnym wrażeniem ich występu i zachowania publiczności. Ogłuszające - 'Master, master' słyszane pewnie było nie tylko na całym Bemowie. Zapewne podobnie było przy 'Seek and destroy', które tradycyjnie zakończyło występ Metalliki.

Liczba fanów, która pojawiła się wczoraj na Bamowie, wprawiła Jamesa we wzruszenie, a swój podziw Robert wyraził jednym, charakterystycznym słowem - zajebiście, które strasznie nas rozbawiło. Osobiście tez miałem wrażenie, że morze ludzi było trochę bardziej rozległe niż trzy tygodnie wcześniej na AC/DC.

piątek, 11 czerwca 2010

Mundial dzień 1wszy.

Za nami hałaśliwe otwarcie 19stych Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Za nami również pierwszy mecz - RPA kontra Meksyk. Jak na początek mundialu oglądaliśmy dość ciekawe widowisko - wiele szybkich akcji, bramki, kartki i ogłuszające wuwuzele - kolorowe trąbki, które są nieodzownym atrybutem afrykańskich kibiców. Czytałem, że na Twiitter.com kibice skarżyli się, że potężny hałas powodowany właśnie przez wuwuzele, zagłusza komentatorów telewizyjnych i żądają oni ich ograniczenia/zakazania.

Samo spotkanie, w którym Meksykanie mieli przewagę, mogło się podobać. Sam trzymałem kciuki za gospodarzy, nawet na nich postawiłem. W mojej przedmundialowej symulacji RPA doszła aż do ćwierćfinałów. Jeśli chcą osiągnąć taki sukces, muszą wykorzystywać sytuacje podbramkowe, takie jak ta z 90 min., kiedy po długim podaniu, sam na sam z brakarzem wyszedł Parker.

Piłkarze biorący udział w turnieju nie mogą przynajmniej narzekać na pogodę. Teraz w południowej Afryce jest zima, więc temperatura oscyluje wokół 20st. Celsjusza. Natomiast nocą słupek rtęci pokazuje kilka stopni. Zawsze to lepiej niż potworne upały, jakie panują w Polsce.

Już o 20stej Francja kontra Urugwaj. Czy Henry zagra od pierwszej minuty?

czwartek, 10 czerwca 2010

Miesiąc z życia

Nie wiele rzeczy na świecie, w sensie pozytywnym naturalnie, potrafi skupić uwagę na sobie miliardów ludzi z wszystkich kontynentów, jak Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Nawet Letnie Igrzyska Olimpijskie nie wywołują tylu emocji, nie wprawiają ludzi w stan euforii czy nie zamieniają całych miast w kolorowe i głośne centrum sportu.

U nas niestety, za sprawą naszych dzielnych orłów, nie będziemy w pełni odczuwać piłkarskiej gorączki, ale mimo to większość kibiców znalazła już 'swoją' drużynę, której będzie wiernie kibicowała. Dla mnie są to Niemcy i mogę w ciemno obstawiać, że szybko z turnieju nie odpadną.

Dla jednych miesiąc sportowego święta, dla innych - nie fanów, osób dla których piłka kopana jest neutralna, z pewnością okres w którym będą zewsząd otaczani ciągłymi transmisjami, gorącymi komentarzami piłkarskich fanatyków, kolorowymi flagami itp. My, kibice czekamy na taką okazję cztery lata, dlatego też inni powinni przeczekać ten miesiąc. Następne piłkarskie szaleństwo dopiero za dwa lata. Chcąc nie chcąc będzie one najbardziej wszechogarniające ze wszystkich dotychczasowych, przynajmniej dla nas, Polaków i Ukraińców - Euro2012.

wtorek, 11 maja 2010

Nie matura, lecz chęć szczera.

"Nie matura lecz chęć szczera zrobi z Ciebie oficera" śpiewa wokalista punk-rockowego zespołu Farben Lehre. Twórcy tego utworu chcieli wyrazić przekonanie, że nie ważne są papierki i egzaminy, a determinacja w dążeniu do celu. Jak najbardziej słuszne rozumowanie. Dziś natomiast można te słowa odczytać zgoła odmiennie. Matura nie zrobi z nikogo oficera, bo jest na żenująco niskim poziomie.

W Polsce jest więcej studentów niż we Francji, choć jest nas Polaków ok. 20 mln mniej niż Francuzów. W dużej mierze jest to spowodowane tym, że matura dla nikogo nie stawi problemu, nie wymaga ona poświęcenia przez trzy lata nauki w liceach czy cztery lata w technikach. Obecnie wystarczy poświęcić dwa-trzy tygodnie na powtórkę w kwietniu i można śmiało liczyć na dobry wynik w maju.

Aby częściowo odwrócić ten niebezpieczny trend, powrócono po wielu latach do obowiązkowego egzaminu z matematyki. Twórcy tego pomysłu przekonywali, że za parę lat zabraknie w naszym kraju inżynierów, więc jest to krok niezbędny aby temu zapobiec. Strach pomyśleć co się stanie, gdy zabraknie w Polsce duchownych. Aby jednak nie wprowadzać ogromnego zamieszania i nie narażać się na protesty młodzieży, przywrócenie matematyki ogłoszono z kilkuletnim wyprzedzeniem, a w szkołach rozpoczęła się mozolna walka z królową nauk.

W obawie o wynik matur z matematyki i o jej przyszłość w kolejnych latach, postanowiono, że powracający po latach przedmiot (ostatni raz obowiązkowo zdawano ją w 1981r. - pozdrowienia dla mamy :D) nie może być trudny do zdania. Nie jestem orłem z maty, więc mi osobiście trudno jest ocenić tegoroczne zadania z matematyki. Lecz eksperyment Gazety Wyborczej nie pozostawia złudzeń co do jej poziomu trudności - http://bit.ly/9xVtvT. W skrócie wygląda to tak: gimnazjaliści wcielili się w rolę maturzystów zdających niepopularną 'matmę'. Wynik: żaden z gimnazjalistów nie oblał egzaminu. Niestety matematyka, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Z językiem polskim nie jest lepiej. O maturach ustnych nie wspomnę, bo to uwłacza wszystkim maturzystom - kupowanie prac maturalnych jest powszechne i wszyscy - uczniowie, rodzice i nauczyciele świetnie sobie zdają z tego sprawę. Wystarczy wyrecytować kupiony tekst przed komisją, odpowiedzieć na parę pytań i po sprawie. Osobiście moją prezentację maturą napisałem w dwa dni - choć przyznam, że wcześniej przeczytałem wszystkie książki zawarte w bibliografii - zdałem na 100 proc. Kiedy słucham jak wyglądała matura z 'polaka' x lat temu, to wiem, że miałbym problem ze zdaniem, nie mówiąc o powtórzeniu mojego wyniku. Najlepsze w ustnych maturach jest to, że w większości wypadków, wyniki z tych egzaminów NIE są brane pod uwagę w rekrutacji na studia...

Na szczęście część pisemna jeszcze jest brana. To poniekąd tłumaczy dlaczego tzn. czytanie ze zrozumieniem, jest tak naprawdę testem na inteligencję na poziomie Forresta Gumpa.

http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article372909/To_nie_matura_a_sprawdzian_z_czytania.html

http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article372911/Tylko_idiota_by_oblal_taki_test.html

Dwa przykłady, gdyby ktoś się zastanawiał, co mam na myśli.

I na sam koniec, deser - WOS. Dlaczego aż akurat ten przedmiot? Gdyż sam go zdawałem w 2006r. i poprawiałem rok temu. Nie ma co ukrywać, jest najbliższy mojemu sercu. Z tegorocznego WOSu - poziom podstawowy. Zadanie nr. 17.



Po takiej maturze nie dziwią później sytuacje na jednej z lepszych uczelni w Polsce, gdy egzaminator słyszy, że 'USA sprzedały 60 tys. lotniskowców', albo 'Gorbaczow był poetą'...

Chcąc nie chcąc, trzeba zreformować maturę, bo póki co mamy groteskę. Jeśli nie mamy własnych pomysłów jak wybrnąć z tej sytuacji, warto się przyjrzeć innym. W Baden-Wittenbergi w Niemczech (każdy land na swój system szkolnictwa) na wynik matury składają się nie tylko oceny z egzaminów, ale także oceny z końcowe z ostatniej klasy (także oceny końcowe na półrocze). Takie rozwiązanie sprawia, że po pierwsze ranga matury wzrasta, bo uczniowie muszą na jej wynik pracować co najmniej 10 miesięcy. Po drugie klasa maturalna nie jest olewana, mówiąc kolokwialnie, jak w Polsce. W przypadku, gdy oceny końcowe z przedmiotów nie są uwzględniane przy rekrutacji na studia, wystarczy przejść liceum - nawet na słabych ocenach, zdać maturę i można liczyć na studia. Trudno się później dziwić, że matura, zwana także egzaminem dojrzałości, nie jest dla pracodawców żadnym wyznacznikiem wiedzy. W Niemczech jest.