wtorek, 29 kwietnia 2014

Ukraina zostanie zapomniana?

Kijowski Majdan to już przeszłość. Z rosyjską aneksją Krymu większość światowej opinii publicznej już się pogodziła. Kryzys ukraiński niestety spowszedniał, tak samo jak wcześniej wojna w Syrii i obecnie nie wzbudza już takich emocji jak wcześniej. Jak aktualnie wygląda sytuacja na wschodzie i południu Ukrainy?

W natłoku licznych i sprzecznych informacji z Ukrainy, temat – jak każdy, który przez dłuższy czas dominuje w mediach – staje się coraz bardziej obojętny dla odbiorców. Po ucieczce Wiktora Janukowicza z kraju, wydawało się, że na Ukrainie nastąpił „koniec historii”. Niestety los naszych wschodnich sąsiadów jest nadal niepewny, a to, co wydawało się końcem, okazało się początkiem. W marcu doszło do desantu „zielonych ludzików” na Krymie, czyli żołnierzy, którzy podawali się za miejscowych, a okazali się rosyjskimi wojskowymi. W obawie przed powtórką scenariusza z Gruzji, gdzie władze Tbilisi dały się sprowokować, co pozwoliło Rosji zająć Abchazję i Osetię Południową, Ukraińcy chcieli za wszelką cenę uniknąć konfrontacji na Krymie.

Później w miastach wschodniej i południowej Ukrainy doszło do starć pomiędzy zwolennikami federalizmu kraju – inspirowanymi przez Moskwę oraz Ukraińcami popierającymi nowy rząd.

To, co jest obecnie pewne za naszą wschodnią granicą to fakt, że 25 maja – w dniu, kiedy w Unii Europejskiej odbędą się wybory do europarlamentu, Ukraińcy wybiorą nowego prezydenta w przedterminowych wyborach. Chęć startowania zgłosiło już 18 kandydatów, wśród nich jest m.in. Julia Tymoszenko, a także oligarcha Petro Poroszenko, na którego swoje poparcie przekazał Witalij Kliczko. Ten ostatni będzie ubiegał się o stanowisko mera Kijowa.

Po odwołaniu w lutym ze stanowiska prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, na jego miejsce czasowo został powołany Ołeksandr Turczynow. Parlament na nowego premiera wybrał również Arsenija Jaceniuka. Kiedy Majdan zaczął przeradzać się w formalną władzę, a Krym został już zajęty, do niepokojów zaczęło dochodzić już na terytorium samej Ukrainy.

Najbardziej napięta sytuacja jest w dwóch okręgach na wschodzie kraju: donieckim i ługańskim. W tych dwóch regionach, podobnie jak w Charkowie, prorosyjscy separatyści proklamowali powstanie lokalnych republik ludowych.

Jako pierwszy swoją „niepodległość” ogłosił okręg doniecki i charkowski. Po zajęciu tamtejszych budynków władz lokalnych, separatyści odcięli się od nowych władz w Kijowie i ogłosili chęć zorganizowania referendum, w którym mieszkańcy zdecydują o przyszłości regionu – w domyśle o przyłączeniu do Rosji.

W Charkowie służbom podległym władzom w Kijowie udało się odbić siedzibę lokalnego "rządu". Znacznie mocniejszą pozycję mają separatyści w Doniecku, gdzie na 11 maja zaplanowali referendum i wystosowali do Moskwy prośbę o pomoc militarną w ich okręgu.

W Donbasie – uprzemysłowionej części okręgu donieckiego – doszło także do zajęcia siedziby lokalnych władz w Konstantynówce, gdzie agresorzy nie napotkali żadnego oporu.

Dzisiaj prorosyjscy aktywiści ogłosili powstanie kolejnej okręgu niezależnego od Kijowa. W Ługańsku proklamowano założenie Ługańskiej Republiki Ludowej, która jest najbardziej wysuniętym na wschód regionem Ukrainy. Po zajęciu budynków należących do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), separatyści zapowiedzieli przeprowadzenie referendum, w którym mieszkańcy opowiedzą na pytanie: "czy popierają akt proklamacji samostanowienia państwowego Ługańskiej Republiki Ludowej".

Gorąco jest również w miejscowości Słowiańsk w okręgu donieckim. Po opanowaniu strategicznych punktów w mieście przez prorosyjskie bojówki, doszło do kontrofensywy ze strony wojsk ukraińskich. Po pierwszym nieudanym odbiciu miasta przez siły rządowe, od piątku przeprowadzany jest drugi atak na pozycje separatystów. Wojska z Kijowa otaczają Słowiańsk, by uniemożliwić dotarcie tam dodatkowych prorosyjskich oddziałów.

Sprawa wydaje się już przegrana z punktu widzenia Ukrainy, ale jej władze nie ustają w szukaniu pomocy na arenie międzynarodowej. Przedstawiciele Kijowa na rozmowach pokojowych w Genewie poruszyli kwestię anulowania przez Rosję dekretu o aneksji Krymu oraz o wykorzystaniu rosyjskiego wojska na terytorium Ukrainy.

W międzyczasie pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow podpisał dekret o wyprowadzeniu z okupowanego przez Rosję Krymu ukraińskich jednostek wojskowych oraz ewakuacji członków rodzin żołnierzy.

Chociaż militarnie półwysep jest już pod kontrolą Moskwy, to w kwestii gospodarczej jest w uzależniony od Ukrainy, który dostarcza na Krym prąd i wodę. Obecnie trwa wojna podjazdowa na ograniczanie dostaw – ze strony Rosji gazu i ropy na Ukrainę, a ze strony Kijowa, wody na Krym. W obu przypadkach skonfliktowane strony oskarżają się o niepłacenie za dostawy i wynikające z tego faktu długi.

O swoim losie na Krymie zadecydują również miejscowi Tatarzy – rdzenna ludność tego regionu. W referendum mają oni określić plan działania w obliczu rosyjskiej okupacji Krymu – oświadczył w poniedziałek były przewodniczący Medżlisu (parlamentu) Tatarów krymskich Mustafa Dżemilew.

Dżemilew oświadczył, że jego rodacy uznają dziś władze Ukrainy, jednak dał do zrozumienia, że przede wszystkim liczą na samych siebie. Tatarzy krymscy, którzy stanowią 12-15 proc. ludności dwumilionowego Krymu, nie brali udziału w marcowym referendum na półwyspie, które przeprowadzono pod lufami rosyjskimi karabinów.

Sytuacja na południowym wschodzie Ukrainy jest na tyle skomplikowana i stale zaostrzana przez Moskwę, że trudno o przewidywalny scenariusz. O ile Krymu już raczej Ukraińcy nie odzyskają – który nawiasem mówiąc dostali w prezencie od Chruszczowa pół wieku temu – to walka o okręg ługański i doniecki może przybrać bardziej dramatyczny przebieg.

Z jednej strony zmasowany kontratak ukraińskich sił rządowych mógłbym pociągnąć za sobą odwet Rosji – bez względu na reakcji NATO. A z drugiej utrzymywanie stanu wrzenia na wschodzie i południu Ukrainy skutecznie paraliżowałoby proces demokratyzacji kraju, którego domagali się demonstranci na Majdanie. A to pozwoliłoby Putinowi wpływać na losy Ukrainy rękoma separatystów.

Najgorsze, co obecnie może spotkać Ukraińców, to obojętność ze strony Zachodu. Zarówno jeśli chodzi o przedstawicieli UE, NATO i USA, jak i zwykłych obywateli. Bez odpowiedniego wsparcia, sama Ukraina w dłuższej perspektywie może polec w starciu z Rosją. Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie naTemat.pl

sobota, 26 kwietnia 2014

Drodzy kierowcy, miasto jest dla wszystkich. Także dla maratończyków

Przy każdej większej imprezie ten sam lament miłośników czterech kółek: że zablokowane drogi, że nigdzie nie mogą się dostać i swobodnie przemieszczać. Miasto jest dla wszystkich: rowerzystów, spacerowiczów oraz biegaczy. Kierowcy utrudniają życie niezmotoryzowanym od poniedziałku do piątku, biegacze jedynie kilka razy do roku.

Żeby była jasność - jestem biegaczem, jeżdżę na rowerze i nie mam samochodu. W niedzielę zadebiutowałem w warszawskim maratonie. Wynik przeciętny - 4:02:36, ale miałem sporo czasu, aby zaobserwować jak potężna impreza biegowa wpływa na życie miasta i jaki stosunek do biegaczy mają kierowcy.

Na ok. 25 km, kiedy na dobrą sprawę zaczyna się właściwa część maratonu, przebiegaliśmy przez jedną z ulic w Wilanowie. Tylko w tej części miasta utworzył się potężny sznur samochodów, chcących skorzystać właśnie z tego odcinka drogi.

Wielu kierowców oczekiwanie w potężnym korku znosiło dzielnie, a nawet nas pozdrawiali machając zza szyby. Jednak części z nich puszczały nerwy i wyżywali się na policjantach, którzy kierowali ruchem drogowym. Jeden z kierowców tak wrzeszczał zza szyby na funkcjonariusza, że aż prosił się o mandat. Czy do tego doszło? Nie wiem, miałem większe zmartwienia – coraz większe zmęczenie.

Osoby, dla których samochód jest głównym środkiem transportu czują się królami szos. Są lepsi niż korzystający z komunikacji miejskiej: plebs, rowerzyści, jednośladowi terroryści i biegacze – jakkolwiek nas nie nazywają. Do tej pory przejawia się to nagminnym poruszaniem się kierowców po buspasach, parkowanie na chodnikach i ścieżkach rowerowych. Coraz częściej dochodzi do tego narzekanie na organizowanie imprez biegowych.

Na dobrą sprawę w Warszawie jest tylko kilka dni, kiedy biegacze rządzą na ulicach. Oprócz dwóch maratonów i jednego półmaratonu (od tego roku będzie drugi - wspominam, żeby nie byłoby, że znów nie wiedzieliście drodzy kierowcy) i Biegnij Warszawo. Są jeszcze pomniejsze biegi, które ograniczają się do parków czy zamykania jednej lub dwóch ulic w poszczególnych dzielnicach. Można też wspomnieć o Biegu Niepodległości, na który zamykana jest al. Jana Pawła II, ale tutaj trasa jest prosta i poza tym odcinkiem, reszta centrum miasta funkcjonuje normalnie.

Kierowcy często podnoszą argument, że biegać należy w lasach, a nie w centrum miasta. Racja, znacznie przyjemniejszy jest ruch na łonie natury, ale łatwiejsze dla biegaczy jest dotarcie na zawody do centrum niż do lasu pod miastem. Poza tym, to są biegu uliczne, nie przełajowe. Na tej samej zasadzie można zasugerować kierowcom, żeby korzystali z innych tras albo obwodnicy – jak już powstanie.

Kiedy pada deszcz to wychodząc z domu zabieramy ze sobą parasol, a kiedy jest maraton, to albo ruszamy z domu wcześniej, albo wcale. Tego jednak kierowcy chyba nie są w stanie zrozumieć. Na spacer nie trzeba jechać samochodem, można rowerem. Jeśli planujecie dłuższy niedzielny wypad, to można wyjechać przed startem maratonu. Można też miło czas spędzić w domu.

Rozumiem, że zdarzają się wypadki losowe i trzeba jakoś omijać trasę maratonu, ale nie wierzę, że ktoś, kto mieszka na co dzień w Warszawie, dopiero w dniu biegu dowiaduje się o jego istnieniu. Chyba, że lubi stać w korkach i po staropolsku ponarzekać, zamiast wyciągnąć jakieś wnioski.

Nie narzekam kiedy w drodze do parku Skaryszewskiego gdzie biegam, muszę postać przed pasami na światłach, bo auta są uprzywilejowane i dla nich zielone świeci się znacznie dłużej. Nie narzekam też kiedy muszę wymijać pieszych, matki z wózkami i emerytów z psami, bo samochód zastawił połowę chodnika. Jestem świadomy co mnie czeka na drodze z domu do parku w środku tygodnia, dlatego też często wybieram różne pory do biegania i mam świadomość po co to robię. Podobnej postawy oczekiwałbym od lamentujących kierowców – jedynie kilka dni w roku.

Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie naTemat.pl