Na lotnisko bemowskie dotarłem wraz z Grześkiem chwilę po 17stej. Ominął nas całkowicie występ Behemota - chociaż osobiście niespecjalnie mnie interesował. Później chwilę posłuchaliśmy Anthraxu, który rozgrzał już fanów spragnionych trochę trashowego grania. Ponadto nie musiałem ładować się w pogo, bo ten zespół widziałem już live w zeszłym roku na Sonisphere w Niemczech. Dlatego też dla mnie właściwy festiwal zaczął się od Megadeath.
Osobiście nie jestem ich fanem i nie oni spowodowali, że kupiłem bilet na ten festiwal. Pomimo dość średniego występu - strasznie słabo było słychać wokalistę - Dave'a, pogo w drugim sektorze zaczęło się na dobre. Biorąc pod uwagę fakt, że słońce było jeszcze wysoko, można tylko sobie wyobrazić ten widok szalejących, spoconych i zadowolonych fanów metalu.

Lekkie oszołomienie spowodowane nagłym upadkiem, zostało sowicie wynagrodzone w postaci dwóch piw i już mogłem powrócić do gry. Jeszcze mała wizyta tam, gdzie król chadza piechotą i ponownie byłem w piekle. Zegar powoli wybijał godzinę zero - 21sza, czyli czas na koncert Metalliki, drugi w moim życiu.

Setlista bardziej dynamiczna niż w zeszłym roku. Dlatego też miałem wrażenie, że koncert trwa dosłownie z półgodziny. Mimo to byłem pod ogromnym wrażeniem ich występu i zachowania publiczności. Ogłuszające - 'Master, master' słyszane pewnie było nie tylko na całym Bemowie. Zapewne podobnie było przy 'Seek and destroy', które tradycyjnie zakończyło występ Metalliki.
Liczba fanów, która pojawiła się wczoraj na Bamowie, wprawiła Jamesa we wzruszenie, a swój podziw Robert wyraził jednym, charakterystycznym słowem - zajebiście, które strasznie nas rozbawiło. Osobiście tez miałem wrażenie, że morze ludzi było trochę bardziej rozległe niż trzy tygodnie wcześniej na AC/DC.