tag:blogger.com,1999:blog-17961175640914395952024-02-07T01:59:11.719-08:00krytyczny_liber"Nasze problemy zostały stworzone przez ludzi i mogą zostać przez ludzi rozwiązane" - john f. kennedyŁukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.comBlogger42125tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-6137216841771875842014-08-30T22:55:00.000-07:002014-08-30T22:56:19.596-07:00"Chodzę na rozmowy kwalifikacyjne, bo lubię". Odbierają pracę innym, tylko żeby się sprawdzić<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGq8Wt6kS9sjol9OSIDCIZ4uFcTCjfSFbl4MyDpXWEcaRcP-y5zEt0Fybk2uOX48QoZg3T48vNU8ESMJMI3fuYnfBYvWAeq3gtgWRqLWFzCNnTXadUROCcNZY5C0TCw_6Oqt8VGtEuHzc/s1600/z15204872Q,Metody-na-kaca.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGq8Wt6kS9sjol9OSIDCIZ4uFcTCjfSFbl4MyDpXWEcaRcP-y5zEt0Fybk2uOX48QoZg3T48vNU8ESMJMI3fuYnfBYvWAeq3gtgWRqLWFzCNnTXadUROCcNZY5C0TCw_6Oqt8VGtEuHzc/s320/z15204872Q,Metody-na-kaca.jpg" /></a></div>– Bez stresu, presji i świadomości, że muszę dostać tę pracę, bo wyląduję na bruku – tak do kolejnych rozmów o pracę podchodzą rekrutersi, czyli osoby, które aplikują na nowe stanowisko, tylko po to, aby się sprawdzić. – To tak jak z bieganiem. Nie jest ci przykro, że nie pobiłeś życiówki na treningu, prawda? – wyjaśnia rekruters Marzena. Dodaje, że "dzięki treningowi lepiej wypadasz na zawodach".<br><br>
Pracę na ogół zmieniamy, kiedy aktualnej mamy już dość albo ją straciliśmy i potrzebujemy zatrudnienia "na już", żeby nie stracić płynności finansowej. Mając ambitne zajęcie, satysfakcjonujące zarobki i wyrozumiałego szefa, nie tracimy czasu na rozmowy kwalifikacyjne i chwilowo wypadamy z obiegu. Są jednak tacy, którzy mimo wszystko odpowiadają na zachęty ze strony head-hunterów i wnikliwie przeszukują aktualne oferty zatrudnienia. <br><br>
Jedną z takich osób jest 28-letnia Marzena z Warszawy, która stanowczo zaznacza, że nie zdradzi, jak się nazywa i gdzie aktualnie pracuje. Powód jest prosty: nie chce, aby jej przełożeni dowiedzieli się, że regularnie uczestniczy w procesach rekrutacyjnych konkurencji, chociaż nie zamierza zmieniać pracy. Na pytanie o liczbę odbytych rozmów rekrutacyjnych, odpowiada, że było ich już tyle, iż nie jest w stanie tego zliczyć. Sama określa siebie mianem "rekrutersa".<br><br>
- Miałam dwie rozmowy dzień po dniu w dwóch różnych firmach. Okazało się, że rekrutacje prowadzi jedna firma HR, więc dwukrotnie spotkałam się z tą samą osobą. Scena trochę jak filmu "Dzień świstaka", ale nie było żadnych nawiązań i aluzji do tego, że już wczoraj to przerabialiśmy - zdradza Marzena.<br><br>
Takich pracowników jak Marzena jest więcej. Szczególnie wśród osób na początku zawodowej kariery. – Są to głównie osoby młode, ponieważ starsze osoby pracujące bardzo długo u jednego pracodawcy są zbyt lojalne, aby w ogóle chodzić na rozmowy do innych pracodawców – wyjaśnia. Urszula Zając-Pałdyna, HR Business Partner w Grupie Pracuj S.A. <br><br>
Po co szukać pracy, jak się jej nie chce? – Żeby być przygotowanym do ważnej rozmowy, kiedy faktycznie będę chciała zmienić pracę – mówi Marzena. To oczywisty powód. Pół żartem, pół serio dodaje, że lubi to uczucie, kiedy pokonuje kolejne etapy rekrutacji i okazuje się lepsza od innych.<br><br>
Nasza rozmówczyni wyjaśnia, że w przypadku niepowiedzenia może przeanalizować odbytą rozmowę i wyciągnąć wnioski na przyszłość. – Zawsze może się tak zdarzyć, że dostanę lepsze warunki niż mam obecnie – mówi. Marzena zwraca również uwagę, że łatwiej negocjuje się warunki pracy "jak nie masz noża na gardle". O tym samym mówią specjaliści od zatrudnienia. – Zupełnie inaczej rozmawia się z wartościowym pracownikiem, który ma inną ofertę pracy – wyjaśnia Zając-Pałdyna z Pracuj.pl.<br><br>
Kolejnym powodem, dla którego kandydaci uczestniczą w rozmowach kwalifikacyjnych jest chęć uzyskania u obecnego pracodawcy podwyżki czy też awansu. – Znając ofertę konkurencji taka osoba zdobywa argument do negocjacji ze swoim obecnym przełożonym – tłumaczy Krzysztof Bernatowicz, ekspert HR i coach biznesu. <br><br>
Dla jeszcze innych to forma zdobycia doświadczenia i wiedzy z zakresu... HR. Serwis pracuj.pl opisuje przypadek biznesmena, który prowadzi swoją firmę. Pomimo że powodzi mu się w interesach, chodzi na rozmowy kwalifikacyjne, aby być zorientowanym w aktualnych wymaganiach na rynku pracy. Jak przekonuje, pomaga mu to później przy rekrutowaniu pracowników do jego zespołu.<br><br>
Czy przedstawiciel pracodawcy jest w stanie wyczuć, że kandydat udał się jedynie na "trening"? Bernatowicz twierdzi, że bardziej doświadczeni HR-wcy są w stanie to poznać. – Zależy to również od samego kandydata, ponieważ jeśli jego poziom motywacji na spotkaniu będzie duży, to nie będzie widać tego, że przyszedł na rozmowę dla sportu – wyjaśnia ekspert.<br><br>
Specjalista z Pracuj.pl zaznacza, że kandydat może w czasie rozmowy ujawnić, że "coś jest nie tak". Przykład? – Rekrutowany przekonuje, że motorem napędowym dla niego jest chęć rozwoju, a obecny pracodawca tego nie zapewnia. Natomiast na koniec rekruter dostaje informację, że pracodawca przekonał go do pozostania na stanowisku wyższym wynagrodzeniem – wyjaśnia Zając-Pałdyna.<br><br>
Jeśli chodzenie na rozmowy rekrutersi uważają za sport, to należy go zaliczyć go kategorii ekstremalnych. Wiąże się to z ryzykiem, że obecny szef dowie się o naszym hobby i może się mu się nie spodobać. W najgorszym przypadku zwolni takiego pracownika. <br><br>
Osoby rekrutujące tworzą czasami tzw. „czarne listy” kandydatów, którzy nie powinni być zapraszani na rozmowy. – Warto zwrócić na to uwagę, ponieważ firma, w której prowadzimy rozmowy być może nie dziś, ale za jakiś czas może być tą wymarzoną – zaznacza Zając-Pałdyna.<br><br>
Warto również pamiętać, że niespodziewanie jeden z naszych "treningów", może się nagle okazać "zawodami". – To, co radzę kandydatom, którzy chcą zorientować się co w branży piszczy, to przede wszystkim otwartość na ewentualną zmianę pracy, jeśli rzeczywiście oferta okaże się bezkonkurencyjna – zachęca. <br><br>
Zając-Pałdyna tłumaczy, że najważniejsza jest uczciwość wobec osób rekrutujących. – Wystarczy przecież powiedzieć, że chcemy zorientować się w branży i szukamy lepszej oferty – rekruter będzie miał na uwadze, że musi na przykład przebić ofertę obecnego pracodawcy i konkurencji – podkreśla.<br><br>
Fachowcy z HR-u wyjaśniają, że doświadczenie z rozmów przydaje się głównie osobom, które są zamknięte w sobie, mają problem z komunikacją i poprzez doświadczenie mogą „oswoić” sytuację rekrutacyjną. – W mojej opinii warto raz na jakiś czas wybrać się na rozmowę, aby nie „wypaść z obiegu” – mówi Zając-Pałdyna. Zaznacza jednak, że "traktowanie rekrutacji jako sportu jest nieetyczne".<br><br>
Ważne, aby rezygnując z propozycji pracy nigdy nie dać po sobie znać, że spotkanie odbywało się "dla sportu". Najlepiej wykazać ubolewanie z powodu odrzucenia oferty i podkreślić, że w innych okolicznościach praca byłaby wymarzona, ale … (i tu podaj podajemy powód – jeszcze lepsza oferta zatrudnienia, nowy interesujący projekt w obecnej firmie bądź względy rodzinne).<br><br>
– Nie masz wyrzutów sumienia? Nie jednej osobie mogłaś odebrałaś szansę na pracę? – pytam. Po chwili milczenia Marzena uśmiecha się i mówi: "Zabrzmi to egoistycznie, ale skoro byłam lepsza, to znaczy, że te osoby nie zasługiwały na to, aby je zatrudnić". Dodaje, że nie ma moralnego kaca i zawsze znajdą się osoby bardziej kompetentne od niej. Dziewczyna podkreśla, że nie myśli o tym udając się na kolejną rozmowę. <br><br>
Marzena z pozycji zawodowego rekrutersa poleca sprawdzania się na rozmowach kwalifikacyjnych od czasu do czasu, nawet jeśli nie planujemy zmieniać pracy. – Czasem dopiero one uświadamia nam, ile jesteśmy warci jako pracownik.
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/114295,chodze-na-rozmowe-kwalifikacyjna-bo-lubie-maja-prace-nie-chca-jej-zmieniac-ale-robia-to-dla-sportu">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-66777045672344931842014-08-30T22:39:00.000-07:002014-08-30T22:52:25.925-07:0050 proc. młodych było w pracy na kacu. "To powszechne, ale skrajnie nieprofesjonalne"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTRdfjKLw9_9adAh3yon2o0QnyvIh7PMgSqj0lXIW8_t8AyuR4sc9w46eagEO7WA3zWaMUSNqg0r5HOHMLk4oAq1MXQugoDfh_wvJOuvcDd2qFRoYndl3iZAroiYXqd57tr2wU_u-3q98/s1600/z15204872Q,Metody-na-kaca.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTRdfjKLw9_9adAh3yon2o0QnyvIh7PMgSqj0lXIW8_t8AyuR4sc9w46eagEO7WA3zWaMUSNqg0r5HOHMLk4oAq1MXQugoDfh_wvJOuvcDd2qFRoYndl3iZAroiYXqd57tr2wU_u-3q98/s320/z15204872Q,Metody-na-kaca.jpg" /></a></div>– Ponad połowa młodych ludzi chociaż raz w życiu przyszła na kacu do pracy – wynika z badań TNS. Aż 32 proc. respondentów stwierdziło, że zdarzyło się im to kilkukrotnie. Co ciekawe, częściej przyznają się do tego osoby z wyższym wykształceniem. – Piłem o kilka lat za dużo, bo miałem tolerancyjnych szefów – przekonuje Krzysztof Dowgird, dziennikarz Antyradia.<br><br>
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Polacy lubią sobie wypić. Nie należą jednak pod tym względem do światowej czołówki. Mamy jednak specyficzną kulturę picia – do upadłego. W tym przypadku przodujemy. Czasem po mocno zakrapianym wieczorze wypada dzień roboczy i pojawia się problem pracy na kacu.<br><br>
Do picia alkoholu przyznaje się 94 proc osób w wieku 18-24 lata i 91 proc. w wieku 25-29 lat – podaje TNS w raporcie „Młodzi Polacy i ich życie na wysokich obrotach” przygotowanym na zlecenie firmy Tiger. Statystyczny Europejczyk w ciągu całego życia traci aż 1452 dni na leczenie kaca – to średnio 24 dni każdego roku. Dokładnych badań na ten temat w Polsce nie ma, ale przykłady naszych rozmówców pokazują, że kac w pracy jest na porządku dziennym. <br><br>
– Praca na kacu to częste zjawisko – mówi bez wahania dziennikarz Antyradia, który sam określa się jako niepijący od 24 lat alkoholik. – To nieszczęście ludzi na wyższych stanowiskach, którzy tolerują pracę na kacu i na "lekkiej bani" – zaznacza.<br><br>
Pracownik na etacie w kryzysowej sytuacji może wziąć urlop na żądanie. Jednak z takiej opcji może skorzystać jedynie cztery razy do roku. Osoby pracujące na umowach cywilno-prawnych nie mają takiej możliwości. Jak mawia klasyk w filmie Janusza Morgensterna, wówczas należy się ratować. <br><br>
O zdanie na temat pracy na kacu, czyli fachowo objawów zespołu abstynencyjnego, zapytaliśmy czworo młodych ludzi (25-30 lat) z dużych miast, którzy dzień po spożyciu alkoholu pojawili się w pracy. <br><br>
Mikołaj – pracuje w reklamie, wyjaśnia, że stara się imprezować w weekendy, bo nie może sobie pozwolić na bycie pijanym czy skacowanym w pracy. – W tygodniu zdarza mi się to raz na pół roku – dodaje. Inną zasadę stosuje Janusz z Poznania, który pracuje w wydawnictwie. – Jeżeli jest okazja, żeby się napić w tygodniu, to nie mam tak, że myślę sobie "przecież jutro praca" – mówi.<br><br>
Będąc już w pracy walczy się nie tylko z kacem, ale także o to, aby zachować godność oraz posadę. – Staram skupić się na pracy, żeby jak najszybciej prześlizgnąć się przez dzień i wrócić do domu – zdradza Weronika, HR-owiec z Warszawy. Podobnie na kacu w pracy zachowuje się Mikołaj. <br><br>
– Wówczas pracuje jeszcze bardziej skupiony niż zwykle, bo nie mogę popełnić błędów – wyjaśnia. Mówi, że wychodzi do domu podwójnie zmęczony. Po pierwsze z powodu zmęczenia picia alkoholem poprzedniego dnia, a po drugie bo "skupienie na kacu jest dużo bardziej wymagające".<br><br>
Młodzi ludzie podkreślają, że w tygodniu starają się ograniczyć spożycie, aby wykluczyć konsekwencje dnia następnego. Jednak nie zawsze się to udaje. – Jak to w życiu bywa, czasem zdarza się popłynąć, bo dwa wypite piwa dodają odwagi, aby zaryzykować i pić dalej – mówi Tomasz, informatyk z Krakowa. – Często kończy się tak, że rano budzę się jeszcze pijany, biorę zimny prysznic i staram się coś zjeść, ale jak to mówią, jajecznica na kaca nie pomaga – dodaje.<br><br>
– Cały dzień meczę i się obawiam, czy szef nie zorientuje się że jestem po, a właściwie w trakcie imprezy – podkreśla Tomasz. Wyciąga też smutny wniosek, że pomimo tego, że trwa to od lat, to zdarza mu się to znowu i znowu. A przełożeni przecież to też ludzie, potrafią i również piją. Wiedząc doskonale jak wygląda kac i jeszcze lepiej zdają sobie sprawę z faktu, że skacowany pracownik to niewydajny pracownik. <br><br>
– Jeśli ktoś do rana potrafi zregenerować się wystarczająco, by po imprezie pracować normalnie, a do tego nie nosić jej śladów, to niech w wolnym czasie robi to, na co ma ochotę. Jednak dobrze wiem, że prawie nigdy tak to nie wygląda – tłumaczy Bartosz z Warszawy, który na co dzień zarządza kilkunastoosobowym zespołem. <br><br>
– Jeśli jednak pracownik przychodzi ewidentnie „zmęczony” do pracy, co często nie tylko widać, ale i czuć, to jest to skrajnie nieprofesjonalne i z pewnością odbije się na jakości jego pracy. Taka osoba wystawia wizytówkę samemu sobie, najlepiej odesłać ją do domu, dając do zrozumienia, że nie jest to dobrze widziane. Wiadomo, że raz czy dwa razy na przestrzeni dłuższego czasu każdemu może się to zdarzyć, ale jeśli sytuacja się powtarza, to znaczy, że pracownik jest nie do końca profesjonalny i odpowiedzialny. Z punktu widzenia firmy, najkorzystniej wymienić go na kogoś pewnego – zaznacza.<br><br>
Na pytanie, czy jemu zdarzyło się pracować na kacu, zdecydowanie zaprzecza. – Robię wszystko, by tak zostało – mówi. – Przede wszystkim dlatego, że „dzień po” zawsze przeżywam straszliwe męczarnie, a charakter mojej pracy nie pozwala na jakąkolwiek niedyspozycję psychofizyczną – wyjaśnia menadżer. Krzysztof Dowgird przekonuje, że skacowanego pracownika nie dopuściłby w ogóle do pracy. – On tylko będzie ją markował, a głowie takiemu pracownikowi siedzi tylko jedna myśl – wytrwać do końca pracy i wrócić do domu – argumentuje doświadczony dziennikarz.<br><br>
– Objawy zespołu abstynencyjnego widać i czuć. Zarówno w wyglądzie jak i zachowaniu pracownika. Pracodawca, jeśli tylko będzie miał ku temu okazję, wymieni pracownika ryzykownego na takiego, który będzie pracował efektywnie – nie na kacu – mówił w serwisie praca.interia.pl prezes Praca.pl Krzysztof Kirejczyk. – Jak ktoś macha łopatą, to jest mu wszystko jedno, najwyżej bardziej się zmęczy. Jeśli przez 8 godzin zajmujesz się praca umysłową, to jest to straszne – podkreśla Dowgird.<br><br>
Ewentualnie zwolnienie to jeden aspekt sprawy, drugi to kwestia bezpieczeństwa. Z badań TNS OBOP wynika, że 80 proc. nietrzeźwych kierowców to osoby będące na kacu. Dlatego osoba pracują w biurze będzie przysypiać przed monitorem i radykalnie obniży swoją efektywność. Natomiast pracownik budowlany, kierowca czy osoba pracująca na wysokościach, może doprowadzić do wypadku, o którym czytamy później na pasku serwisów informacyjnych.<br><br>
Brzózka tłumaczy, że kac jest stanem zatrucia organizmu i może być związany z zatruciem produktami rozkładu alkoholu, ale może to być też ciągle zawartość alkoholu we krwi. –Trudno to samemu ocenić – mówi. I dodaje, że nie ma mowy o dobrej pracy na kacu. <br><br>
– Każdy, kto chce odpowiedzialnie pracować powinien pamiętać, że ilość wypijanego alkoholu powoduje długą, liczoną w godzinach - nawet do doby - niezdolność do pracy. W tym cały problem – podsumowuje. Problem pracy na kacu dobrze podsumowuje radiowiec z Antyradia. – Piłem o kilka lat za dużo, bo miałem tolerancyjnych szefów.
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/113919,pracownik-na-kacu-to-zaden-pracownik-markowanie-pracy-wyczekiwanie-do-17-i-potem-znow-to-samo">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-16396870821747593422014-06-24T01:23:00.000-07:002014-07-04T00:16:41.996-07:00Albania puka do bram Europy. Nieznany kraj zostaje kandydatem do UE<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjGZpNkZI2ErvmkR5KczEvGhwNcJqbK64K3VQ12VoVF-7Ww5paklu-IcaGbAwzEWr9lY1XI6Fgn3biwOUucUQJQ2ynrVCFIp3LCMduc5kj5DPuIA50l56eO0YQ7YNy9I8tqhzn2jG-Q4s/s1600/a487e68ea64ff12f01ac676b45a766a4,641,0,0,0.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjGZpNkZI2ErvmkR5KczEvGhwNcJqbK64K3VQ12VoVF-7Ww5paklu-IcaGbAwzEWr9lY1XI6Fgn3biwOUucUQJQ2ynrVCFIp3LCMduc5kj5DPuIA50l56eO0YQ7YNy9I8tqhzn2jG-Q4s/s320/a487e68ea64ff12f01ac676b45a766a4,641,0,0,0.jpg" /></a></div><b>Komisja Europejska wydała pozytywną rekomendację dla przyznania Albanii oficjalnego statusu kandydata do unijnej akcesji. Czy i kiedy kolejny bałkański kraj po Słowenii, Grecji i Chorwacji zawita do europejskiej rodziny? Co właściwe wiemy o tym państwie? – Ten kraj był przez dziesiątki lat w kompletnej izolacji, a teraz zachłystuje się nowoczesnością, europejskością i cały się kotłuje, zmienia z dnia na dzień – przekonuje pisarka Małgorzata Rejmer.</b><br><br>
Państwo w południowo-wschodniej Europie na Bałkanach; stolica w Tiranie; członkostwo w ONZ, NATO, OBWE, Radzie Europy, WTO oraz w Unii na rzecz Regionu Morza Śródziemnego. Tyle z Wikipedii, ale ile w praktyce wiemy o kraju, który aspiruje do wejścia do Unii Europejskiej? Poza wiedzą na temat stolicy i sąsiadów Albanii, nie miałem z tym krajem szczególnych skojarzeń. <br><br>
Albania w opinii odwiedzających ją Polaków to miejsce bardzo zróżnicowane i będące w czasie transformacji. – Reformy wprowadzone przez Albanię są zachęcające, co stanowi solidny argument dla przyznania jej statusu państwa kandydującego do UE 27 czerwca – napisał na Twitterze Štefan Füle, unijny komisarz ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa.<br><br>
Tirana przechodzi obecnie podobną drogę, którą Polska przebyła do zjednoczonej Europy. Wojna, dyktatura komunistyczna, wolne wybory w 1991 r., które wygrali przedstawiciele upadającego reżimu. Potem rebelie i rządy Partii Demokratycznej, która wprowadziła Albanię do NATO, a teraz obrała kurs na UE.<br><br>
– W Tiranie coraz bardziej widać aspiracje kraju do zbliżenia z Europą, zarówno w wymiarze UE, jak i w sensie, który jeszcze powinniśmy pamiętać z czasów, kiedy byliśmy brzydszą kuzynką ze wsi Europy Zachodniej – wyjaśnia autorka bloga mojAlbania. – Tak strasznie modliliśmy się żeby przestali mówić o tym, że w Polsce białe niedźwiedzie biegają po ulicach miast i że jesteśmy złodziejami, którzy jedzą łabędzie samej królowej brytyjskiej. Pamiętam szał, kiedy otwierano pierwszego McDonalda w Warszawie i każda wycieczka szkolna musiała się tam zatrzymać! Albania teraz też przechodzi okres bezrefleksyjnego zachłyśnięcia Zachodem – pisze blogerka.<br><br>
Entuzjazm mieszkańców dynamicznie zmieniającego się kraju studzi dziennikarka „Polityki” Jagienka Wilczak, która w Albanii była kilkukrotnie. Choć podkreśla, że nie czuje się ekspertką od Albanii, to zaznacza, że Unia dwukrotnie odrzucała albańskie starania o status kandydata ze względu na „straszliwą korupcję i zagrożenie życia”. – Osobiście nie wierzę w jakąś radykalną poprawę sytuacji – dodaje. Na poparcie swoich słów opowiada historię znajomych z Włoch, którzy w Albanii zakupili winnicę. Z interesu nic nie wyszło, bo na miejscu pojawili się „panowie z czarnego samochodu”, którzy kazali im „spieprzać”. <br><br>
Wilczak wyjaśnia, że szansą dla Albańczyków jest rozwój turystyki, która „może stać ich przepustką do Europy i szansą na otwarcie”. – Mają tam piękne plaże, długie i piaszczyste – zaznacza dziennikarka. I dodaje, że ryzyko niebezpieczeństwa w czasie wakacji jest porównywalne np. do urlopu w Egipcie. – Ceny są tam bardzo zachęcające i nieporównywalnie niższe niż w sąsiedniej Chorwacji. Albania ma ceny jak z poprzedniej epoki – wyjaśnia. <br><br>
Turyści wyjeżdżający nad Morze Adriatyckie powinni pamiętać, że w Polsce ciężko o albańską walutę – leki. Dlatego warto zaopatrzyć się w euro, którym – jak przekonuje blogerka z mojAlbania, można płacić w wielu miejscach w kraju. Przelicznik wygląda następująco: 1 euro = 140 leków. Jak można przeczytać na blogu, za ok. 100 leków kupimy chleb, mleko za 170, wino już od 200 leków. Za taką samą kwotę można nabyć „paczkę papierosów, frytki lub duży byrek wraz jogurtem dhall”.<br><br>
O swoich doświadczeniach z Albanią w rozmowie z naTemat.pl, opowiada również dr Elżbieta Lipska, która była uczestnikiem akcji medycznej w małej miejscowości pod Tiraną w 1999 roku. W sąsiednim Kosowie (wówczas Kosowo należało jeszcze do Serbii) toczyła się wojna, a do Albanii uciekali albańscy Kosowianie. – Przyjechałam do miejsca zapomnianego przez Boga – wspomina Lipska. I dodaje, że wtedy Albania była bardzo słabo rozwiniętym krajem, ale jej mieszkańcy dobrze odnosili do zagranicznej pomocy. – Albania jest krajem na dorobku. Tam każdy ma kogoś w rodzinie, kto pracuje za granicą i przesyła pieniądze – wyjaśnia lekarka. <br><br>
Lipska podkreśla, że wówczas różnica pomiędzy Tiraną a Warszawą była bardzo duża. – W Albanii było mało sklepów, ludzie na wsi kupowali żywność bezpośrednio od rolników. Nie spotkałam się tam z czymś na kształt komunikacji miejskiej, a szpitale były mocno niedofinansowane – wyjaśnia. – Pamiętam niecodzienny widok, kiedy jadąc drogą na poboczu zauważyłam budkę w której sprzedawano surowe mięso – wspomina lekarka. Podkreśla, że Albańczycy to otwarty i uprzejmy naród. <br><br>
Świadomość Polaków na temat bałkańskiego kraju może wzrosnąć po lekturze powstającej właśnie książki Małgorzaty Rejmer. Młoda pisarka, która może pochwalić się świetnie przyjętym reportażem o Rumunii „Bukareszt”, początkowo nie była przekonana do Albanii. – Kiedy tam przyjeżdżałam, kojarzyła mi się ze światem mężczyzn, z mercedesami, bunkrami, czasownikami. Kiedy wyjeżdżałam, myślałam o Albanii przez pryzmat kobiet i albańskiej poezji, przestrzeni, przymiotników. Chciałabym uchwycić tę dwoistość Albanii – wyjaśnia w rozmowie z culture.pl. <br><br>
Oficjalny status kandydata na członka UE Albania otrzyma 27 czerwca. Tego dnia umowę stowarzyszeniową z Unią podpisze także Gruzja i Mołdawia, a Ukraina sfinalizuje drugą część umowy podpisanej w marcu. To dobry moment, aby odwiedzić jeszcze Albanię i poznać ją w obecnym kształcie. Być może już wkrótce, za sprawą Unii Europejskiej, stanie się ona drugą Chorwacją...<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/105135,kraj-mercedesow-zbliza-sie-do-europy-nieznana-albania-zostaje-kandydatem-do-ue">naTemat.pl</a>
Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-20582448675384184532014-05-18T10:31:00.000-07:002014-05-18T10:31:48.151-07:00Kim są najemnicy? "Lojalni, świetnie wyszkoleni i do wynajęcia za ok. 500 dol. dziennie"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIO0wOJBOzOV2JlB7Rw_aqw0ULbXFo_2y2miDfB47AGL5biLJjfQe7T0xBGlmr_b_BIZsrYS5o7eGo63bE-QyFyk4jKM4_wR9iBE_kGf4yIF0JUazGwPHMbSBvTi-ho1FYKZjmMxQ84O4/s1600/MacKenzieSlcu.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIO0wOJBOzOV2JlB7Rw_aqw0ULbXFo_2y2miDfB47AGL5biLJjfQe7T0xBGlmr_b_BIZsrYS5o7eGo63bE-QyFyk4jKM4_wR9iBE_kGf4yIF0JUazGwPHMbSBvTi-ho1FYKZjmMxQ84O4/s320/MacKenzieSlcu.jpg" /></a></div><b>W mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia, że na Ukrainie po stronie rządowej walczą "żołnierze do wynajęcia". Wystarczy im odpowiednio zapłacić. – To żadne zaskoczenie. Brakuje im wystarczających sił – przekonują specjaliści. Kim są i kto ich opłaca? O najemnikach, także polskich, oraz ich znaczeniu, rozmawiamy z przedstawicielami polskiej armii i byłymi żołnierzami jednostki specjalnej GROM.</b><br><br>
Niemiecki tabloid „Bild am Sonntag”, powołując się na źródła w niemieckim wywiadzie, poinformował, że na wschodzie Ukrainy po stronie Kijowa walczy kilkuset najemników z prywatnej firmy Greystone. Chociaż ona oficjalnie temu zaprzeczyła, to niewykluczone, że w tym konflikcie po obu stronach działają żołnierze na kontraktach, czyli najzwyklejsi najemnicy.<br><br>
Eksperci podkreślają, że ten biznes nie potrzebuje rozgłosu do dobrego prosperowania. – To świetnie wyszkoleni żołnierze z jednostek specjalnych. Jeśli podejmują się zdania, to można na nich liczyć – przekonuje gen. Gromosław Czempiński, który brał udział w słynnej operacji „Samum” w Iraku. <br><br>
Zawód ten należy do najstarszych na świecie. Odkąd ludzie zaczęli ze sobą walczyć, pojawiła się potrzeba wynajmowania wojskowych do własnych celów. Robiły to państwa, władcy, firmy, a nawet osoby prywatne. <br><br>
Dawniej nazywano ich żołnierzami korony lub kondotierami (wł. condottiere). W średniowieczu tym mianem określano osoby, które gromadziły ochotników chcących wzbogacić się na wojnie. Nie kierowali się oni idealizmem, a jednie potrzebą zarobienia. Od czasu Aleksandra Wielkiego do współczesnych konfliktów, najemnicy byli w różnym stopniu zaangażowani w większość konfliktów na świecie.<br><br>
Wpatrzony w sytuację na Ukrainę świat słyszał już o tzw. „zielonych ludzikach”, którzy w nieoznaczonych mundurach dokonali aneksji Krymu. Ich uzbrojenie, sprzęt i język zdradzały, że są Rosjanami. Teraz pojawiają się przypuszczenia, że podobne formacje występują po stronie Ukrainy. <br><br>
– To może być prawda, ale nie mamy na to dowodów – podkreśla ppłk. Jarosław Garstka, były zastępca dowódcy GROM. I dodaje – Trzeba pamiętać, że nawet jeśli są wynajęci przez zachodnią firmę, to mogą dla niej pracować również Ukraińcy, a nie tylko Amerykanie. A co z Polakami? Generał Czempiński wyjaśnia, że największy pracodawca na rynku najemników, dawny Blackwater, zatrudnia również Polaków, więc teoretycznie mogą oni brać udział w działaniach zbrojnych na Ukrainie. <br><br>
Nasi rozmówcy zgodnie podkreślają, że za określeniem "najemnicy" kryją się wysoko wykwalifikowani żołnierze, obyci na międzynarodowych misjach. To właśnie tam najczęściej pojawiają się dla nich propozycje przejścia z armii do biznesu paramilitarnego. – Na zagranicznych wyjazdach nawiązują kontakty, przyjaźnie, które torują im drogę do najemników – podkreśla gen. Roman Polko, były dowódca GROM. <br><br>
Kiedy do Polski wracały kolejne kontyngenty wojskowe z Iraku czy Afganistanu, bardzo często okazywało się, że armia nie potrafi właściwie wykorzystać potencjału powracających wojskowych. – Oni nie mieli co ze sobą zrobić w kraju, dlatego szukali możliwości zatrudnienia za granicą – przekonuje gen. Czempiński. Zaznacza przy tym, że w kraju także znajdują zatrudnienie w roli najemników, ale jest to sporadyczna sytuacja i znaczniej gorzej płatna. <br><br>
Zarobki to jedna z głównych motywacji żołnierzy wstępujący do prywatnych firm obsługujących światowe konflikty. Ich stawki zależą od stanu zagrożenia rejonu do którego się udają, od rodzaju kontraktu oraz od ich poziomu wyszkolenia. Czempiński podaje, że miesięczne pensje najemników wahają się od 6 do nawet 20 tys. dolarów. Generał zaznacza, że ważną rolę w kontrakcie odrywa również ubezpieczenie żołnierza. – Jego cena to ok. 100 tys. dol. Najlepsi ubezpieczani są nawet na pół miliona dolarów – dodaje Czempiński. <br><br>
O równie wysokich kwotach wspomina ppłk Garstka. – W mniej zagrożonych regionach ceny oscylują w granicach 300-500 dolarów dziennie. W trudniejszych warunkach cena może sięgać nawet 650 dol. <br><br>
Do największych pracodawców na rynku należy wspominany już dawny Blackwater, czyli Academi (nazwa nawiązuje do starożytnej Akademii Platońskiej), Halliburton oraz Greystone, wobec którego pojawiły się przypuszczenia udziału na Ukrainie. Roman Polko wspomina także o francuskiej Legii Cudzoziemskiej i RPA, które „obsługiwało” wysyłanie najemników w Afryce. Generał dodaje, że w obu tych przypadkach mieliśmy do czynienia z udziałem Polaków. I przypomina, że my sami również w przeszłości korzystaliśmy z pomocy obcych żołnierzy. – Skąd u nas pomniki dla de Gaulle'a? Francuzi doradzali i pomagali Polakom w czasie II wojny światowej – tłumaczy generał. <br><br>
Najemnicy działają obecnie równolegle do tradycyjnych armii. Ich udział w konfliktach jest duży, szczególnie w przypadku Czarnego Lądu. Czym kierują się przy podpisaniu kontraktu? – To indywidualna kwestia każdego żołnierza. Na pewno są konflikty, w które nie będą chcieli się zaangażować – wyjaśnia gen. Czempiński. Dodaje, że żołnierz w roli najemnika, nigdy nie pojedzie na wojnę, w której udział godzi w interesy jego ojczyzny. – Honor i lojalność jest ważniejsza – dodaje. <br><br>
Generał Polko przypomina sytuację z byłej Jugosławii, gdzie polscy najemnicy walczyli dla różnych stron. Na pytanie, czy prywatny kontrakt kłóci się z honorem żołnierza, odpowiada zdecydowanie: tak. – Czym innym jest służba dla kraju, a czym innym dla biznesu – wyjaśnia. Polko podaje przykład z brytyjskiej armii, gdzie rekruci do służb specjalnych przechodzili mordercze szkolenie tylko po to, aby zatrudnić się w prywatnej firmie, która wymagała udokumentowanych umiejętności. <br><br>
Z kolei ppłk. Garstka przekonuje, że najemnicy nierzadko współpracują z NATO i i nie muszą się wstydzić swojej pracy. – Żołnierze byli, są i będą najemnikami, bo zarabiają tam trzy i cztery razy więcej niż na służbie – dodaje. W jego opinii to jest normalna praca w międzynarodowej korporacji. – Pojawia się ogłoszenie o pracę i są wyznaczone określone warunki, które trzeba spełniać – wyjaśnia podpułkownik. Zaznacza również, że po zakończonym kontrakcie żołnierz bez problemu może powrócić do armii. – Jeśli w czasie służby dla prywatnej firmy nie złamał prawa, to dlaczego nie mógłby wrócić? <br><br>
Jak często Polacy walczą dla armii do wynajęcia? Były dowódca GROM-u podaje przykład firmy Kellogg Brown & Root (obecnie spółka KBR), która w Iraku w roli ochroniarzy zatrudniała naszych żołnierzy. Gen. Polko podkreśla jednak, że wielu komandosów nie realizuje się w roli najemnika, bo nie zawsze ich umiejętności są w pełni wykorzystywane. <br><br>
Wszyscy nasi rozmówcy przyznają, że do niedawna Polacy nie był pożądanymi najemnikami, bo występowała bariera języka. Warunkiem koniecznym jest znajomość angielskiego lub francuskiego (w przypadku Legii Cudzoziemskiej). – Ten problem powoli zaczyna zanikać, co powoduje większy odpływ komandosów do firm prywatnych – wyjaśnia Polko. Odmiennego zdania jest ppłk Garstka, który przekonuje, że to jednak przykłady jednostkowe. Sugeruje, że mimo wszystko dla polskich komandosów nie tylko pieniądze są ważną motywacją do służby. Te mogą być jedynie dodatkiem. <br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/102161,bog-honor-i-kontrakt-najemnicy-na-wojnie-zawodowiec-moze-zarabiac-do-650-dolarow-dniowki">naTemat.pl</a>
Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-33164955846413263342014-05-15T01:57:00.003-07:002014-05-15T01:57:57.026-07:00OKE oszukuje maturzystów? Niektórym z nich nie policzono połowy punktów <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqPrPPqEkkPU2Y6Y_KxK9zmcQh4o4uO7dLZx1XBc7QHvPBtVOsMER_RKI75RRoALFZlJHrRODZiHvZKfEVZq8S4afmhbr2bMwrkeNuU-4uo8YxTT8Suj0WPD0uoXkbqahF0qg8uZgvxDE/s1600/z12884514Q,Matura-Probna-2011-2012.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqPrPPqEkkPU2Y6Y_KxK9zmcQh4o4uO7dLZx1XBc7QHvPBtVOsMER_RKI75RRoALFZlJHrRODZiHvZKfEVZq8S4afmhbr2bMwrkeNuU-4uo8YxTT8Suj0WPD0uoXkbqahF0qg8uZgvxDE/s320/z12884514Q,Matura-Probna-2011-2012.jpg" /></a></div><b>Setki tysięcy maturzystów będą w czerwcu drżącymi rękoma sprawdzać wyniki egzaminów dojrzałości. Niektórzy z nich zdziwią się otrzymanymi wynikami, choć nie zawsze kiepskie rezultaty wynikają z ich niewiedzy. Co zrobić, kiedy OKE źle policzy punkty?</b><br><br>
Kiedy opadnie już pył po batalii stoczonej przez tegorocznych maturzystów z egzaminem dojrzałości, przed nimi kolejna przeszkoda. Walka o ponownie zapoznanie się ze swoją pracą i jej ponownie rozpatrzenie może okazać się trudniejsze od samej matury. Czasem może się zdarzyć, że urzędnicza bariera z którą zderzają się młodzi ludzi, zamyka im drogę na studia.<br><br>
Do zmian w tym zakresie nawołuje Jarosław Gowin z Polski Razem, który przed eurowyborami puszcza oko do młodego elektoratu. Polityk przekonuje, że maturzyści powinni mieć prawo kopiowania swojej pracy maturalnej, a nie tylko wglądu do niej - jak jest obecnie. Gowin argumentuje, że „każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych, a ograniczenie tego prawa może określić ustawa”. W jego opinii taką możliwość gwarantuje konstytucja.<br><br>
W teorii maturzysta ma pół roku na to, aby zajrzeć do swojej pracy. W praktyce, aby nie stracić roku i zdążyć ze złożeniem dokumentów na studia, musi reagować od razu po ogłoszeniu wyników. Michał, który zdawał maturę w zeszłym roku, nie ma miłych wspomnień z Okręgową Komisją Egzaminacyjną w Gdańsku.<br><br>
– Spotkało mnie tam chamstwo i brak zrozumienia, chociaż pan który pilnował mnie przy oglądaniu mojej matury, był miły – podkreśla. – Myślałem, że będę wypełniał gotowy wniosek o odwołanie, a dali mi wyrwaną kartkę z notesu i drwili ze mnie, że „przyszedł z rozszerzenia, a wniosku nie może napisać” – wyjaśnia Michał.<br><br>
W jego przypadku chodziło o weryfikację matury z języka polskiego na poziomie rozszerzonym. Wynik 34 proc. nie był zadowalający i mógł nie zapewnić indeksu. – Po zgłoszeniu się do OKE czekałem miesiąc na wyznaczenie terminu na przejrzenie matury – oburza się maturzysta. Od pracownika komisji usłyszał, że wielu maturzystów zgłosiło się do OKE i stąd taka zwłoka.<br><br>
W opinii przedstawicielki OKE w Warszawie, czas na rozpatrzenie prośby maturzysty nie trwa dłużej niż trzy dni. – O terminie rozpatrywania wniosków decyduje ich kolejność zgłaszania. Po 2-3 dniach od ich wpłynięcia można oglądać matury – przekonuje dyrektor stołecznej komisji, Anna Frenkiel. Dodaje, że praca przed okazaniem abiturientowi jest jeszcze dodatkowo sprawdzana przez eksperta. Niestety, to nie gwarantuje, że ostateczny wynik matury jest prawdziwy. W przypadku Michała z Gdańska różnica wynosiła 10 proc.<br><br>
Znacznie więcej punktów doliczono Kasi, która zdawała maturę parę lat temu na południu Polski. W jej przypadku z 50 proc. po weryfikacji zostało doliczonych dodatkowych 43 proc., co łącznie dało 93 proc.! Wówczas, gdy podchodziła do egzaminu dojrzałości, uzyskanie dostępu do wglądu swojej pracy było trudniejsze niż obecnie. – Gdyby nie pomoc osoby z mojej rodziny, która pracuje jako polonista i zajmowała się sprawdzaniem matur, to tak łatwo by mi nie poszło z OKE – przekonuje Kasia.<br><br>
Była maturzystka podkreśla, że to nie tylko błędy w sprawdzaniu jej pracy ostatecznie zapewniły świetny wynik matury z polskiego. – Mając w rodzinie osobę, która sprawdzała wówczas te prace i znała klucz odpowiedzi, byłam w stanie dokładnie wskazać, w których miejscach nie policzono mi punktów. Bez klucza nie miałabym argumentów – dodaje.<br><br>
Kasia podkreśla, że komisji taka radykalna zmiana wyników wydawała się podejrzana i dlatego jej pracę sprawdzano po raz kolejny. Finalnie przyznano rację maturzystce, która dzięki zdobyciu 93. proc. dostała się na upragnione studia. – Gdyby nie „wtyki”, to bym nawet tej matury nie zobaczyła na oczy, nie mówiąc już o zyskaniu dodatkowych punktów – tłumaczy dziewczyna.<br><br>
Czy maturzyście rzeczywiście powinni gromadnie odwoływać się od wyników swoich prac? Dyrektor OKE z Warszawy wyjaśnia, że są one rzetelnie i skrupulatnie sprawdzane, a przypadki większych pomyłek niezwykle rzadkie.<br><br>
– Jeśli pojawiają się zarzuty merytoryczne, np. zdający sugeruje, że jego odpowiedź jest źle zinterpretowana, to przeanalizowanie takiej pracy trwa dłużej. Powoływany jest zespół, który bada zgłoszoną pracę, nie dłużej niż tydzień – wyjaśnia Frenkiel. W stołecznej OKE uzyskaliśmy zapewnienie, że po interwencji zdających, taka informacja automatycznie przekazywana jest do Krajowego Rejestru Matur, z którego korzystają uczelnie wyższe.<br><br>
Chociaż Michał nie miał tyle szczęścia, co Kasia, to dostał się na studia - jednak nie na te, na które planował. Swoje nowe świadectwo maturalne uzyskał już po zakończeniu procesu rekrutacji na studia. Wyniki tegorocznych matur zostaną opublikowane 27 czerwca.<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/102001,maturzysci-kontra-oke-wyniki-matur-mozna-zmienic-nie-policzyli-mi-43-proc-punktow">naTemat.pl</a>
Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-63163201458466351692014-05-14T01:05:00.000-07:002014-05-14T01:06:21.883-07:00Ministerstwo Edukacji splagiatowało podręcznik dla pierwszoklasistów? <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNqQbszfp1ZdPGWs1EbyWRJCm4R_5legIG62-Wpjx-34ANG7KsbBXsE_22o5HyvAkEUegqsqnGGcg-vfjm-hHXpkCM56zdeUGN4Ou4k2LPfj1VOJsU37wZm2bXOaZfEmA0o75ZtvXPic8/s1600/1003c42552603028227cb46e9a631f36,641,0,0,0.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNqQbszfp1ZdPGWs1EbyWRJCm4R_5legIG62-Wpjx-34ANG7KsbBXsE_22o5HyvAkEUegqsqnGGcg-vfjm-hHXpkCM56zdeUGN4Ou4k2LPfj1VOJsU37wZm2bXOaZfEmA0o75ZtvXPic8/s320/1003c42552603028227cb46e9a631f36,641,0,0,0.png" /></a></div><b>– Ministerstwo Edukacji skopiowało z naszych publikacji ok. 30 z 96 stron w swoim elementarzu dla pierwszoklasistów – powiedział na konferencji prasowej Jerzy Garlicki, prezes zarządu Wydawnictwa Szkolnego i Pedagogicznego. W ministerialnym podręczniku mają nawet znajdować się elementy, które WSiP chciało wykorzystać w tegorocznej publikacji. – Nie ma mowy o żadnym plagiacie – stanowczo zaznacza Joanna Dębek, rzecznik MEN.</b><br><br>
Przedstawiciele wydawnictwa twierdzą, że plagiat dotyczy zarówno "Elementarza pierwszej klasy" z 1994 roku, którego autorką jest Maria Lorek - obecnie przewodniczy ona pracom nad podręcznikiem MEN, a także późniejszych publikacji oraz elementarza, który miał wejść na rynek w tym roku.<br><br>
– Nasz podręcznik, nad którym pracowało kilkanaście osób, nie był wysłany jeszcze do MEN – przekonuje Garlicki. Wydawnictwa muszą je zgłaszać do resortu edukacji przed publikacją. Dodaje, że dostęp do przygotowywanego projektu miała jedynie określona grupa osób w firmie. Jedna z tych z nich przeszła z WSiP do ministerstwa.<br><br>
Zarzutom zaprzecza resort. – Absurdalne jest zarzucanie nam, że skopiowaliśmy podręcznik, który nie jest dostępny na rynku. Swój projekt umieściliśmy na stronie internetowej 17 kwietnia. Po prawie miesiącu WSiP oskarża nas, że skopiowaliśmy treści z jeszcze nieopublikowanego podręcznika. To niepoważne – wyjaśnia Dębek. I dodaje – „Nasz Elementarz” z podręcznikiem z 1994 r. łączy osoba autorki - Marii Lorek, która przez lata wypracowała pewne schematy, które teraz realizuje. <br><br>
Garlicki zapowiedział, że chce podjąć dialog z minister edukacji Joanna Kluzik-Rostowską, ale resort podtrzymuje, że konsekwentnie nie konsultuje się z wydawnictwami. Czy po zgłoszeniu plagiatu MEN pozostanie niewzruszony? – Liczę, że reakcja nastąpi – stwierdza Garlicki. Rzecznik prasowy ministerstwa edukacji nie pozostawia złudzeń. - Nie planujemy zajmować się odpowiedzią na pisma ze strony wydawnictwa. Jedne co planujemy, to opublikowanie ostatecznej wersji podręcznika – przekonuje Dębek. <br><br>
– Wiemy, że teraz ministerstwo w ciągu tygodnia-dwóch, będzie wymieniało te wszystkie splagiatowane elementy. I dobrze – przekonuje Garlicki. – Wierzę, że premier i minister edukacji nie mieli świadomości, ze w ich projekcie skopiowano treści, które należą do innego wydawnictwa. - W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która pójdzie do druku. Znajdzie się w niej wiele zmian. Jednak nie będą one wynikiem postulatów wydawców, a będą za to wyjściem naprzeciw postulatom, które pojawiły się w trakcie konsultacji społecznych, m.in. ze strony nauczycieli i rodziców – ripostuje Dębek.<br><br>
Rząd założył, że od września do szkół trafi darmowy podręcznik dla klas 1-3. Dodatkowo uznał, że jego powstaniem zajmie się MEN, bez korzystania z oferty prywatnych podmiotów. Resort edukacji na zrealizowanie ambitnego planu ma kilka miesięcy. – Prace nad podręcznikiem w idealnych warunkach trwają ponad dwa lata – wyjaśnia Anna Borchard, redaktorka z WSiP. - Koszt takiej pracy to kilka milionów złotych – w zależności od grupy docelowej, ilości przeprowadzonych wcześniej badań i prób - dodaje.<br><br>
Wydawnictwo myśli o podliczeniu swoich ewentualnych strat. – Trzeba policzyć nakład pracy wykorzystanych do powstania podręczników z których czerpał ministerialny zespół oraz to, ile moglibyśmy zarobić wydając swój nowy elementarz – wyjaśnia Garlicki. Jak dodaje "ciężko jest mówić o konkretnej kwocie". <br><br>
Przypomnijmy, że rządowy elementarz kosztować będzie 5 mln zł, z czego prawie 150 tys. otrzyma przewodnicząca zespołu MEN, Maria Lorek. Czy WSiP będzie się ubiegał o odzyskanie 30 proc. tej sumy? – Na pewno chcemy się porozumieć z ministerstwem – przekonuje prezes WSiP. Garlicki wyjaśnia, że "wejście na drogę sądową to ostateczność i chcą tego uniknąć". Równolegle wydawnictwo rozważa podjęcie kroków prawnych w stosunku do swoich były pracowników, którzy dopuścili się wykorzystania cudzej własności intelektualnej. <br><br>
Całkiem inaczej sprawę byłych pracowników wydawnictwa widzi MEN. – W ministerialnym zespole pracuje osiem osób, z czego dwójka z nich to byli pracownicy WSiP. Są to osoby doświadczone, legalnie zatrudnione, nie łamiące umów z poprzednimi pracodawcami – tłumaczy rzecznika prasowa.<br><br>
Wiele wskazuje na to, że sprawa rzekomego plagiatu swój finał znajdzie w sądzie. Stanowisko wydawnictwa może załagodzić ostateczna wersja rządowego elementarza, którą MEN planuje opublikować w ciągu kilku najbliższych dni.<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/101835,rzadowy-podrecznik-plagiatem-wsip-oskarza-men-skopiowano-30-proc-tresci">naTemat.pl</a> Tak znajdują się również przykłady rzekomego plagiatu.
Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-74804750606440523562014-05-09T04:27:00.000-07:002014-05-14T01:04:01.324-07:00Dyspozytorzy pogotowia na cenzurowanym po karambolu na S8. "To ciężka i słabo opłacana praca"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJe3gLxDGzEGhZDhXbgsFO3hN308DOT_eBrj67uSBHJRu03TsOmb6ARnEaCwCIE6dPdu9P9I7q0D1BfVciAsRUgBOf2ZgeiTatgxiytFXRZ9pSoceOC0Pd47lI4H7gvJnwyQgTIVhrkkw/s1600/02-1024x668.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJe3gLxDGzEGhZDhXbgsFO3hN308DOT_eBrj67uSBHJRu03TsOmb6ARnEaCwCIE6dPdu9P9I7q0D1BfVciAsRUgBOf2ZgeiTatgxiytFXRZ9pSoceOC0Pd47lI4H7gvJnwyQgTIVhrkkw/s320/02-1024x668.jpg" /></a></div><b>Trzy osoby zmarły, ponad 30 zostało rannych – to efekt karambolu na drodze S8. W mediach trwa gorąca dyskusja o zachowaniu dyspozytorów pogotowia ratunkowego, którzy nadzorowali wysyłanie karetek. Do sieci wyciekły nagrania z rozmów pomiędzy nimi. Jak wygląda ich praca od kuchni? – Jest niezwykle stresująca i nieatrakcyjna finansowo – zdradzają pracownicy</b>.<br><br>
Po wypadku drogowym na trasie S8 w województwie łódzkim, "Dziennik Łódzki" opublikował nagrania rozmów dyspozytorów pogotowia ratunkowego, którzy koordynowali akcję medyczną. Pojawiły się głosy o ich niekompetencji, opieszałości i braku zdecydowania. Pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce pół godziny po zgłoszeniu zdarzenia – to dużo czy mało? Wrzawa medialna sprawiła, że tematem tym zajął się osobiście minister zdrowia. <br><br>
– To bardzo stresująca praca – przekonuje Anna*, była pracowniczka pogotowia ratunkowego w Gdańsku z kilkunastoletnim doświadczeniem. – Nasza praca nie polega tylko na odbieraniu telefonów – zaznacza. Dodaje, że dyspozytor odpowiada za pacjenta od momentu zgłoszenia wypadku, do przejęcia go przez zespół medyczny, a nawet później, gdy karetka jedzie do szpitala. To dyspozytor informuje placówkę o przyjeździe poszkodowanego.<br><br>
Podobnego zdania jest Jacek Pachota, który pracował jako koordynator pogotowia ratunkowego w Krakowie. Odpowiadał on za pracę dyspozytorów, dlatego też w swojej pracy nierzadko podlegał wewnętrznym dochodzeniom oraz miał kontakt z prokuraturą, która wyjaśniała okoliczności wypadków. – Nie zawsze tragiczne wypadki są najbardziej stresującym momentem w naszej pracy. Sama odmowa wysłania karetki też może być przyczyną dochodzenia śledczych – wyjaśnia Pachota, anestezjolog z 30-letnim doświadczeniem.<br><br>
Na co dzień dyspozytor odbiera od 200 do 400 telefonów w trakcie dyżuru. Niekiedy więcej. – Z jednego wypadku możemy mieć kilkadziesiąt zgłoszeń – wyjaśnia Anna. Wśród wszystkich zgłoszeń należy oddzielić realne wołanie o pomoc od głupich żartów. – Zdarzają się telefony z pytaniem o godzinę – przekonuje była dyspozytorka. Nierzadko są to telefony od znudzonych dzieciaków albo od osób chorych psychicznie. <br><br>
Dyspozytor pogotowia polega na samym sobie. Na dwunastogodzinnym dyżurze w gdańskiej placówce są trzy osoby. Mają do dyspozycji kilka zespołów medycznych – podstawowe i specjalistyczne. W przypadku większych wątpliwości konsultują się z lekarzem koordynatorem, który jest jeden na całe województwo. W praktyce nie ma czasu, aby większość przypadków dodatkowo omówić. – To ciągła walka z czasem – wyjaśnia rozmówczyni. Dziennie z pogotowania karetki wyjeżdżają ok. 150 razy.<br><br>
– Koordynator jest wsparciem dla dyspozytorów. Decyduje on w przypadkach, gdy pojawiają się wątpliwości odnośnie stanu poszkodowanego i wskazań do wysłania zespołu ratownictwa medycznego – przekonuje Pachota.<br><br>
Chociaż praca nie jest dobrze płatna w porównaniu do związanej z nią odpowiedzialności, to dodatkowo trzeba posiadać spore doświadczenie. – Taka osoba musi mieć oczywiście wykształcenie medyczne. Dodatkowo minimum pięć lat doświadczenia w pracy na pogotowiu, anestezjologi, pielęgniarstwie chirurgicznym albo ratunkowym – wyjaśnia Anna, która nie zdradza jednak dokładnych stawek.<br><br>
Dyspozytor powinien posiadać cechy na kształt współczesnego herosa. Musi być opanowany, kulturalny, asertywny, stanowczy i mieć też zdolności przywódcze. – Dyspozytor ciągle się dokształca. Musi sobie radzić z rozmówcami, którzy panikują, krzyczą czy przeklinają – tłumaczy Kowalska. – To dyspozytor ma prowadzić rozmowę, nie może pozwolić, aby rozmówca wszedł mu na głowę albo ją przeciągał – dodaje. Tutaj liczy się każda sekunda. Dodatkowo dyspozytor zarządza zespołami ratowniczymi i kieruje ich na miejsce wypadku, dlatego musi umieć postawić na swoim i szybko reagować. <br><br>
Nasza rozmówczyni przyznaje, że każdy doświadczony dyspozytor miał w swojej karierze zawodowej sytuację, w której bezpośrednio przez telefon ratował czyjeś życie. Chociażby dzięki udzielaniu instrukcji przeprowadzania masażu serca. – Podobnie w przypadku obfitego krwawienia, to my tłumaczymy, jak je zatamować, żeby poszkodowany nie wykrwawił się do czasu przyjazdu karetki – dodaje.<br><br>
Jak przekonuje była dyspozytorka, najbardziej dramatycznymi momentami w jej pracy były jednak chwile, kiedy ludzie potrzebowali pomocy, a nie miała żadnego dostępnego zespołu medycznego do wysłania. – Wówczas trzeba go ściągnąć z okolicy, a to dodatkowy czas i dodatkowy stres – wyjaśnia. <br><br>
Praca na dyspozytorni wymaga pełnego skupienia. Poza wyjściem do toalety czy krótkim posiłkiem, pracuje się bez przerwy. – Ludzie często nie mają świadomości, że nie z każdym przypadkiem muszą się do nas zgłaszać – tłumaczy. Nierzadko zamiast wysyłania zespołu medycznego, dyspozytorzy proponują udanie się do przychodni lekarskiej albo kontakt do całodobowej pomocy lekarskiej. <br><br>
Czy dyspozytorzy odczuwają większą presję po tym jak wokół nich rozgorzała medialna dyskusja? – Media kochają temat służby zdrowia i lubią go przekoloryzować – uspokaja pracowniczka służby zdrowia. W jej opinii każdy przypadek należy oceniać jednostkowo i nie wydawałaby żadnych osądów na fali medialnych doniesień. <br><br>
– Presja presją, ale trzeba robić swoje i pracować dalej – wyjaśnia. – Dyspozytorzy mają doświadczenie i postępują według ściśle ustalonych zasad – dodaje. Na pytanie o poziom trudności tej pracy odpowiada: – W skali od jednego do dziesięciu, powiedziałabym, że to minimum osiem. Jeszcze wyżej ocenia ją Pachota. – Z pewnością górna granica 8-10.<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/100393,gerhard-schr-der-w-objeciach-rosyjskiego-niedzwiedzia-przyjazn-budzaca-demony-przeszlosci">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-5238941039340251002014-05-01T09:38:00.000-07:002014-05-01T09:39:41.653-07:00Niemiec, Rusek, dwa bratanki. Gerhard Schröder adwokatem Putina w Europie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzXXBVl3RLbCBrm6dI6p7YABsPyUAEW_hcgJJmd-_TClp5F26FeeFc8V8-ksfejXl3GuLf0rUfElKqo9v0u-3x0Zs93lQCY_V4_N-gtUe10wZKi4lXv3eVSmwP6OPt5GXtPLHRO1fbOkA/s1600/Vladimir_Putin_with_Gerhard_Schroeder-1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzXXBVl3RLbCBrm6dI6p7YABsPyUAEW_hcgJJmd-_TClp5F26FeeFc8V8-ksfejXl3GuLf0rUfElKqo9v0u-3x0Zs93lQCY_V4_N-gtUe10wZKi4lXv3eVSmwP6OPt5GXtPLHRO1fbOkA/s320/Vladimir_Putin_with_Gerhard_Schroeder-1.jpg" /></a></div><b>Swoje 70-te urodziny były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder spędził w Petersburgu w towarzystwie kremlowskiej świty z Władimirem Putinem na czele. Zażyłe relacje niemieckiego polityka z rosyjskim prezydentem trwają już od lat. Schröderowi dało to posadę w radzie nadzorczej spółki Nord Stream po tym jak przegrał wybory. Ich przyjaźń historycznie budzi w Polsce złe skojarzenia.</b><br><br>
W okrągłą rocznicę urodzin Schröder przyjmował życzenia m.in. od Władimira Putin oraz Aleksieja Millera, szefa Gazpromu, który posiada pakiet większościowy w Nord Stream. Spółka ta obsługuje gazociąg północny na dnie omijający Polskę, Ukrainę i kraje nadbałtyckie - a były kanclerz należy do jej rady nadzorczej. Na imprezie bawił się również premier Maklemburgii-Pomorza Przedniego Erwin Sellering. To land, gdzie rosyjski gazociąg wychodzi z wody na teren Niemiec.<br><br>
W zabawie w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał fakt, że w Ługańsku na wschodzie Ukrainy w roli zakładników przetrzymywani są m.in. Niemcy z misji OBWE. Podobnie jak przez lata Schröder nie miał problemu z łamaniem praw obywatelskich w Rosji, tak teraz jest adwokatem Moskwy na Zachodzie w sprawie Ukrainy. <br><br>
W języku niemieckim istnieje nawet wyrażenie „Russland-Versteher”, czyli „osoba rozumiejąca Rosję”. Po II wojnie światowej kilku prominentnych polityków chętniej zerkało w stronę Moskwy niż na inne stolice europejskie czy Waszyngton. Za „Russland-Versteher” z oczywistych względów uchodził Erich Honecker z NRD, którego soczysty pocałunek z Leonidem Breżniewem przeszedł do historii. Później podobnie postrzegano Helmuta Kohla, Franka-Waltera Steinmeiera - obecnego szefa niemieckiego MSZ oraz cenionego politologa Alexandra Rahra. Jednak żadnemu z nich po upadku muru berlińskiego nie było po drodze z Rosją tak bardzo, jak Schröderowi, który zresztą za swoje „Russland-Versteher” dostaje sowitą pensję od Nord Streamu.<br><br>
Niezwykłym wyczuciem chwili wykazał się również niemiecki klub piłkarski Schalke 04 z Gelsenkirchen, który przyjął zaproszenie od samego gospodarza Kremla do odwiedzenia Moskwy. Możliwe, że ekipa z Zagłębia Ruhry nie byłaby taka chętna na wschodnie wojaże, gdyby nie fakt, że ich sponsorem jest Gazprom, a szef rady nadzorczej klubu Clemens Tönnies ma intratne interesy w Rosji. Jak podaje „Wyborcza” do Tönniesa należy największy w Europie koncern przetwórstwa mięs, który zamierza inwestować w Rosji. Sam zainteresowany stanowczo zaprzecza takim informacjom. <br><br>
Niemiecka prasa dowodzi, że umowa sponsorska rosyjskiego potentata gazowego z Schalke to zasługa nie kogo innego, jak Schrödera. To za sprawą już ówczesnego byłego kanclerza w 2006 roku doszło do spotkania prezesa Schalke i Putina - informuje niemiecki dziennik „Die Zeit”. Moskwa, dotując Schalke roczną kwotą 14-15 mln euro, miała uratować drużynę przed bankructwem. - Putinowi świeciły się oczy, kiedy opowiadałem mu o naszym klubie - przekonuje Tönnies w „Die Zeit”. Jak na ironię , Gerhard Schröder jest fanem i członkiem honorowym Borussii Dortmund - lokalnego i odwiecznego rywala Schalke. <br><br>
Na taką pozycję były kanclerz długo jednak pracował. Gerhard Schröder dwukrotnie wygrał wybory parlamentarne w Niemczech. Po raz pierwszy w 1998 r. i po raz drugi w 2002 r. Drugiej kadencji już nie ukończył, bo Bundestag nie udzielił mu wotum zaufania. W listopadzie 2005 r. odchodzi ze stanowiska kanclerza, a już rok później zaczyna pracę w spółce Nord Stream. Zasada „drzwi obrotowych” - szybkie przechodzenie polityków do świata biznesu i odwrotnie, zadziałała w tym przypadku błyskawicznie. <br><br>
Za swoją nową pracę Schröder był ostro krytykowany. Tym bardziej, że z niemieckiego budżetu poszło aż miliard euro na niemiecko-rosyjski projekt gazociągu północnego. Podpis pod dokumentem o przyznaniu tych pieniędzy szef rządu RFN złożył na niecały miesiąc przed przyspieszonymi wyborami z 2005 roku. Wprawdzie od początku socjaldemokraci byli w defensywie, ale ostatecznie mieli nawet szansę je wygrać. <br><br>
Według nieoficjalnych informacji były kanclerz w Nord Streamie zarabia rocznie ok. 1,5 mln - informuje „Newsweek”. W tym roku pozycja byłego już polityka w biznesie naftowym może jeszcze wzrosnąć. Jak podaje serwis TVN24 BiŚ, koncern BP planuje powołać byłego kanclerza Niemiec na członka zarządu rosyjskiego giganta naftowego Rosnieft. Brytyjski koncern posiada prawie 20 proc. akcji tej rosyjskiej spółki.<br><br>
Biznesowa kariera Schrödera to jedna strona medalu, druga to wstawiennictwo na jakie Kreml i Putin może liczyć z jego strony. W ostatnich kilkunastu latach nie było w Europie tak przychylnego Moskwie polityka. Nawet Silvio Berlusconi nie bronił tak dzielnie interesów Rosji, jak niemiecki socjaldemokrata. <br><br>
Kiedy George W. Bush obwieścił światu rozpoczęcie „wojny z terroryzmem” po ataku na WTC, to niemiecki kanclerz stanął z nim w jednym rzędzie. Wysłał również do Afganistanu niemieckie wojska - co było pierwszą zagraniczną misją Niemiec od czasu zakończenia wojny. Bundeswehra spędziła tam równo 10 lat. Do Iraku jednak Niemcy już nie weszli. Rząd RFN, obok Francji i Rosji stał głównym krytykiem interwencji USA w Iraku.<br><br>
Gdy 2008 roku w Europie powstało nowe państwo - Kosowo, które oderwało się od Serbii, pomysł najbardziej krytykowała Rosja. O dziwo, wówczas Kreml był zdeklarowanym przeciwnikiem separatyzmu. Także wówczas Moskwa nie zawiodła się na swoim starym druhu. - To było przedwczesne i dlatego błędne - oceniał Schröder w rosyjskich mediach. Przekonywał, że oderwanie Kosowa od Serbii nie rozwiązuje starych problemów, a jedynie rodzi nowe. <br><br>
Członek rady nadzorczej Nord Streamu udziela się również w przypadku Ukrainy. - Europa powinna współpracować z Rosją w rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie - powiedział Schröder w lutym tego roku. <br><br>
Nie zmienił swojego zdania po aneksji Krymu przez Rosję i wzniecaniu niepokojów na wschodzi kraju. - Problemy Ukrainy należy rozwiązywać w kooperacji z Rosją, a nie w konfrontacji - wyjaśniał były kanclerz RFN i dodał, że „Europa „nie ma prawa do stawiania Ukrainy przed wyborem”. - Oczywiście, że to, co się dzieje na Krymie jest łamaniem prawa międzynarodowego - przyznał były kanclerz w dzienniku „DW”. Mimo to, nie zamierza jednak potępiać swojego rosyjskiego przyjaciela. <br><br>
Niemiecki polityk nawet prywatnie jest emocjonalnie związany z ojczyzną Putina. Ojciec Schrödera zginął na froncie wschodnim w czasie II wojny światowej. A wraz ze swoją czwartą żoną były kanclerz Niemiec adoptował dwójkę dzieci z... St. Petersburga. <br><br>
Niemcy i Rosję łączą mocne więzi gospodarcze. Ich obroty handlowe - mniejsze niż polsko-niemieckie, sięgają 77 mld euro rocznie i bardziej opłacają się Berlinowi - podaje „Polityka”. Tym bardziej należy docenić realpolitik Angeli Merkel, który nie wpisuje się w poczet „Russland-Versteher” sięgającego w Niemczech już XVIII wieku.<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/100393,gerhard-schr-der-w-objeciach-rosyjskiego-niedzwiedzia-przyjazn-budzaca-demony-przeszlosci">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-48264230812658930252014-04-29T05:00:00.000-07:002014-05-01T09:36:16.105-07:00Ukraina zostanie zapomniana? <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgf7BVkNNiniiYwUT-3prt7_CY-ss2sdnTCrqldhqOAmR2T7eZtFfhj37Cw3kfUlzpKsY0oNoITReeWIKnSdfQ2AOxrhKY2-SHEWhvao9LRFvHAI9TzyK247Zv-LajiCX6wihgFwhctAWU/s1600/shutterstock_177972446.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgf7BVkNNiniiYwUT-3prt7_CY-ss2sdnTCrqldhqOAmR2T7eZtFfhj37Cw3kfUlzpKsY0oNoITReeWIKnSdfQ2AOxrhKY2-SHEWhvao9LRFvHAI9TzyK247Zv-LajiCX6wihgFwhctAWU/s320/shutterstock_177972446.jpg" /></a></div><b>Kijowski Majdan to już przeszłość. Z rosyjską aneksją Krymu większość światowej opinii publicznej już się pogodziła. Kryzys ukraiński niestety spowszedniał, tak samo jak wcześniej wojna w Syrii i obecnie nie wzbudza już takich emocji jak wcześniej. Jak aktualnie wygląda sytuacja na wschodzie i południu Ukrainy?</b><br><br>
W natłoku licznych i sprzecznych informacji z Ukrainy, temat – jak każdy, który przez dłuższy czas dominuje w mediach – staje się coraz bardziej obojętny dla odbiorców. Po ucieczce Wiktora Janukowicza z kraju, wydawało się, że na Ukrainie nastąpił „koniec historii”. Niestety los naszych wschodnich sąsiadów jest nadal niepewny, a to, co wydawało się końcem, okazało się początkiem.
W marcu doszło do desantu „zielonych ludzików” na Krymie, czyli żołnierzy, którzy podawali się za miejscowych, a okazali się rosyjskimi wojskowymi. W obawie przed powtórką scenariusza z Gruzji, gdzie władze Tbilisi dały się sprowokować, co pozwoliło Rosji zająć Abchazję i Osetię Południową, Ukraińcy chcieli za wszelką cenę uniknąć konfrontacji na Krymie.<br><br>
Później w miastach wschodniej i południowej Ukrainy doszło do starć pomiędzy zwolennikami federalizmu kraju – inspirowanymi przez Moskwę oraz Ukraińcami popierającymi nowy rząd. <br><br>
To, co jest obecnie pewne za naszą wschodnią granicą to fakt, że 25 maja – w dniu, kiedy w Unii Europejskiej odbędą się wybory do europarlamentu, Ukraińcy wybiorą nowego prezydenta w przedterminowych wyborach. Chęć startowania zgłosiło już 18 kandydatów, wśród nich jest m.in. Julia Tymoszenko, a także oligarcha Petro Poroszenko, na którego swoje poparcie przekazał Witalij Kliczko. Ten ostatni będzie ubiegał się o stanowisko mera Kijowa. <br><br>
Po odwołaniu w lutym ze stanowiska prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, na jego miejsce czasowo został powołany Ołeksandr Turczynow. Parlament na nowego premiera wybrał również Arsenija Jaceniuka. Kiedy Majdan zaczął przeradzać się w formalną władzę, a Krym został już zajęty, do niepokojów zaczęło dochodzić już na terytorium samej Ukrainy. <br><br>
Najbardziej napięta sytuacja jest w dwóch okręgach na wschodzie kraju: donieckim i ługańskim. W tych dwóch regionach, podobnie jak w Charkowie, prorosyjscy separatyści proklamowali powstanie lokalnych republik ludowych. <br><br>
Jako pierwszy swoją „niepodległość” ogłosił okręg doniecki i charkowski. Po zajęciu tamtejszych budynków władz lokalnych, separatyści odcięli się od nowych władz w Kijowie i ogłosili chęć zorganizowania referendum, w którym mieszkańcy zdecydują o przyszłości regionu – w domyśle o przyłączeniu do Rosji. <br><br>
W Charkowie służbom podległym władzom w Kijowie udało się odbić siedzibę lokalnego "rządu". Znacznie mocniejszą pozycję mają separatyści w Doniecku, gdzie na 11 maja zaplanowali referendum i wystosowali do Moskwy prośbę o pomoc militarną w ich okręgu.<br><br>
W Donbasie – uprzemysłowionej części okręgu donieckiego – doszło także do zajęcia siedziby lokalnych władz w Konstantynówce, gdzie agresorzy nie napotkali żadnego oporu. <br><br>
Dzisiaj prorosyjscy aktywiści ogłosili powstanie kolejnej okręgu niezależnego od Kijowa. W Ługańsku proklamowano założenie Ługańskiej Republiki Ludowej, która jest najbardziej wysuniętym na wschód regionem Ukrainy. Po zajęciu budynków należących do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), separatyści zapowiedzieli przeprowadzenie referendum, w którym mieszkańcy opowiedzą na pytanie: "czy popierają akt proklamacji samostanowienia państwowego Ługańskiej Republiki Ludowej". <br><br>
Gorąco jest również w miejscowości Słowiańsk w okręgu donieckim. Po opanowaniu strategicznych punktów w mieście przez prorosyjskie bojówki, doszło do kontrofensywy ze strony wojsk ukraińskich. Po pierwszym nieudanym odbiciu miasta przez siły rządowe, od piątku przeprowadzany jest drugi atak na pozycje separatystów. Wojska z Kijowa otaczają Słowiańsk, by uniemożliwić dotarcie tam dodatkowych prorosyjskich oddziałów. <br><br>
Sprawa wydaje się już przegrana z punktu widzenia Ukrainy, ale jej władze nie ustają w szukaniu pomocy na arenie międzynarodowej. Przedstawiciele Kijowa na rozmowach pokojowych w Genewie poruszyli kwestię anulowania przez Rosję dekretu o aneksji Krymu oraz o wykorzystaniu rosyjskiego wojska na terytorium Ukrainy. <br><br>
W międzyczasie pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow podpisał dekret o wyprowadzeniu z okupowanego przez Rosję Krymu ukraińskich jednostek wojskowych oraz ewakuacji członków rodzin żołnierzy. <br><br>
Chociaż militarnie półwysep jest już pod kontrolą Moskwy, to w kwestii gospodarczej jest w uzależniony od Ukrainy, który dostarcza na Krym prąd i wodę. Obecnie trwa wojna podjazdowa na ograniczanie dostaw – ze strony Rosji gazu i ropy na Ukrainę, a ze strony Kijowa, wody na Krym. W obu przypadkach skonfliktowane strony oskarżają się o niepłacenie za dostawy i wynikające z tego faktu długi. <br><br>
O swoim losie na Krymie zadecydują również miejscowi Tatarzy – rdzenna ludność tego regionu. W referendum mają oni określić plan działania w obliczu rosyjskiej okupacji Krymu – oświadczył w poniedziałek były przewodniczący Medżlisu (parlamentu) Tatarów krymskich Mustafa Dżemilew.<br><br>
Dżemilew oświadczył, że jego rodacy uznają dziś władze Ukrainy, jednak dał do zrozumienia, że przede wszystkim liczą na samych siebie. Tatarzy krymscy, którzy stanowią 12-15 proc. ludności dwumilionowego Krymu, nie brali udziału w marcowym referendum na półwyspie, które przeprowadzono pod lufami rosyjskimi karabinów. <br><br>
Sytuacja na południowym wschodzie Ukrainy jest na tyle skomplikowana i stale zaostrzana przez Moskwę, że trudno o przewidywalny scenariusz. O ile Krymu już raczej Ukraińcy nie odzyskają – który nawiasem mówiąc dostali w prezencie od Chruszczowa pół wieku temu – to walka o okręg ługański i doniecki może przybrać bardziej dramatyczny przebieg. <br><br>
Z jednej strony zmasowany kontratak ukraińskich sił rządowych mógłbym pociągnąć za sobą odwet Rosji – bez względu na reakcji NATO. A z drugiej utrzymywanie stanu wrzenia na wschodzie i południu Ukrainy skutecznie paraliżowałoby proces demokratyzacji kraju, którego domagali się demonstranci na Majdanie. A to pozwoliłoby Putinowi wpływać na losy Ukrainy rękoma separatystów.<br><br>
Najgorsze, co obecnie może spotkać Ukraińców, to obojętność ze strony Zachodu. Zarówno jeśli chodzi o przedstawicieli UE, NATO i USA, jak i zwykłych obywateli. Bez odpowiedniego wsparcia, sama Ukraina w dłuższej perspektywie może polec w starciu z Rosją.
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/100211,chaos-na-ukrainie-jak-wyglada-sytuacja-na-wschodzie-po-majdanie-i-krymie">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-59804209531412098242014-04-26T03:52:00.000-07:002014-04-26T03:53:21.375-07:00Drodzy kierowcy, miasto jest dla wszystkich. Także dla maratończyków<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrCyhU2h3P06kaTqGsWrsi_xiEx4MRPkG7ggP06JADP7uoCBZTZ2mTm7E-SyHaUxddaxmtcdoVIQbERLbHncPbIM_MC6IIu77HTgbr0Ut_9NyRslhtawWNaJdoCdfXH-5HvdavRM_dfoM/s1600/orlen_1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrCyhU2h3P06kaTqGsWrsi_xiEx4MRPkG7ggP06JADP7uoCBZTZ2mTm7E-SyHaUxddaxmtcdoVIQbERLbHncPbIM_MC6IIu77HTgbr0Ut_9NyRslhtawWNaJdoCdfXH-5HvdavRM_dfoM/s320/orlen_1.jpg" /></a></div><b>Przy każdej większej imprezie ten sam lament miłośników czterech kółek: że zablokowane drogi, że nigdzie nie mogą się dostać i swobodnie przemieszczać. Miasto jest dla wszystkich: rowerzystów, spacerowiczów oraz biegaczy. Kierowcy utrudniają życie niezmotoryzowanym od poniedziałku do piątku, biegacze jedynie kilka razy do roku.</b><br><br>
Żeby była jasność - jestem biegaczem, jeżdżę na rowerze i nie mam samochodu. W niedzielę zadebiutowałem w warszawskim maratonie. Wynik przeciętny - 4:02:36, ale miałem sporo czasu, aby zaobserwować jak potężna impreza biegowa wpływa na życie miasta i jaki stosunek do biegaczy mają kierowcy.<br><br>
Na ok. 25 km, kiedy na dobrą sprawę zaczyna się właściwa część maratonu, przebiegaliśmy przez jedną z ulic w Wilanowie. Tylko w tej części miasta utworzył się potężny sznur samochodów, chcących skorzystać właśnie z tego odcinka drogi.<br><br>
Wielu kierowców oczekiwanie w potężnym korku znosiło dzielnie, a nawet nas pozdrawiali machając zza szyby. Jednak części z nich puszczały nerwy i wyżywali się na policjantach, którzy kierowali ruchem drogowym. Jeden z kierowców tak wrzeszczał zza szyby na funkcjonariusza, że aż prosił się o mandat. Czy do tego doszło? Nie wiem, miałem większe zmartwienia – coraz większe zmęczenie.<br><br>
Osoby, dla których samochód jest głównym środkiem transportu czują się królami szos. Są lepsi niż korzystający z komunikacji miejskiej: plebs, rowerzyści, jednośladowi terroryści i biegacze – jakkolwiek nas nie nazywają. Do tej pory przejawia się to nagminnym poruszaniem się kierowców po buspasach, parkowanie na chodnikach i ścieżkach rowerowych. Coraz częściej dochodzi do tego narzekanie na organizowanie imprez biegowych.<br><br>
Na dobrą sprawę w Warszawie jest tylko kilka dni, kiedy biegacze rządzą na ulicach. Oprócz dwóch maratonów i jednego półmaratonu (od tego roku będzie drugi - wspominam, żeby nie byłoby, że znów nie wiedzieliście drodzy kierowcy) i Biegnij Warszawo. Są jeszcze pomniejsze biegi, które ograniczają się do parków czy zamykania jednej lub dwóch ulic w poszczególnych dzielnicach. Można też wspomnieć o Biegu Niepodległości, na który zamykana jest al. Jana Pawła II, ale tutaj trasa jest prosta i poza tym odcinkiem, reszta centrum miasta funkcjonuje normalnie.<br><br>
Kierowcy często podnoszą argument, że biegać należy w lasach, a nie w centrum miasta. Racja, znacznie przyjemniejszy jest ruch na łonie natury, ale łatwiejsze dla biegaczy jest dotarcie na zawody do centrum niż do lasu pod miastem. Poza tym, to są biegu uliczne, nie przełajowe. Na tej samej zasadzie można zasugerować kierowcom, żeby korzystali z innych tras albo obwodnicy – jak już powstanie.<br><br>
Kiedy pada deszcz to wychodząc z domu zabieramy ze sobą parasol, a kiedy jest maraton, to albo ruszamy z domu wcześniej, albo wcale. Tego jednak kierowcy chyba nie są w stanie zrozumieć. Na spacer nie trzeba jechać samochodem, można rowerem. Jeśli planujecie dłuższy niedzielny wypad, to można wyjechać przed startem maratonu. Można też miło czas spędzić w domu.<br><br>
Rozumiem, że zdarzają się wypadki losowe i trzeba jakoś omijać trasę maratonu, ale nie wierzę, że ktoś, kto mieszka na co dzień w Warszawie, dopiero w dniu biegu dowiaduje się o jego istnieniu. Chyba, że lubi stać w korkach i po staropolsku ponarzekać, zamiast wyciągnąć jakieś wnioski.<br><br>
Nie narzekam kiedy w drodze do parku Skaryszewskiego gdzie biegam, muszę postać przed pasami na światłach, bo auta są uprzywilejowane i dla nich zielone świeci się znacznie dłużej. Nie narzekam też kiedy muszę wymijać pieszych, matki z wózkami i emerytów z psami, bo samochód zastawił połowę chodnika. Jestem świadomy co mnie czeka na drodze z domu do parku w środku tygodnia, dlatego też często wybieram różne pory do biegania i mam świadomość po co to robię. Podobnej postawy oczekiwałbym od lamentujących kierowców – jedynie kilka dni w roku.<br><br>
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie <a href="http://natemat.pl/98535,drodzy-kierowcy-miasto-jest-dla-wszystkich-takze-dla-maratonczykow">naTemat.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-15571026360861206012012-10-23T05:29:00.000-07:002012-10-23T05:29:16.309-07:00Bieńkowska: Wolę Gilmoura niż Watersa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvOFO2_j_F2RkMvm9AIsGtmbLoCiXGgwRxcDGKKzqMIUN4vN6EMyyFODk7g-7TtF0mT43rgBPJ9yD635h451FwBh5QgKy1dy82sMsPPvGrMSAp0UHf8FpnMFv1C33yvYgTL7bZFiz35Ek/s1600/111.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvOFO2_j_F2RkMvm9AIsGtmbLoCiXGgwRxcDGKKzqMIUN4vN6EMyyFODk7g-7TtF0mT43rgBPJ9yD635h451FwBh5QgKy1dy82sMsPPvGrMSAp0UHf8FpnMFv1C33yvYgTL7bZFiz35Ek/s200/111.jpg" /></a></div>
<b>Instynktownie czuję, że chyba lepiej porozumielibyśmy się z Gilmourem muzycznie... Ale gdyby zadzwonił Waters i powiedział "dziewczyna, która śpiewała "Great gig in the sky" dała plamę, Ola przyjedź i zaśpiewaj" to odpowiedziałabym, wiesz co Roger – czemu nie - opowiada Ola Bieńkowska, artystka, którą śpiewa solo w jednym z największych utworów Pink Floyd.</b><br><br>
<b>Jako pierwsza Polska skończyłaś prestiżową szkołę artystyczną w Londynie im. Paula McCartny’eya, , jednak nad Wisłą Twoje nazwisko nie jest znane? </b>
Oczywiście, cieszyłabym się gdyby moje nazwisko było znane, ale z właściwych powodów. Pewna doza PR-u jest każdemu publicznie występującemu artyście potrzebna. To, czy się pojawię w tym czy w innym piśmie nie spędza mi jednak snu z powiek. Jestem osoba prywatną i wolałabym, aby pisano o tym co nowego wydałam, co nowego stworzyłam. Przede wszystkim zależy mi na tym, aby na moje koncerty przychodzili ludzie, którzy chcą słuchać mojej muzyki, a publiczność kupowała płyty, żebym mogła tworzyć dalej z fajnymi, kreatywnymi ludźmi. <br><br>
<b>Sława nie jest dla Ciebie celem?</b>
Absolutnie nie. Jeżeli stanie się znaną osobą miało by być „skutkiem ubocznym” muzyki, wypadkową mojej pracy zawodowej, to proszę bardzo. Ale popularność w żadnym wypadku nie jest dla mnie celem samym w sobie. <br><br>
<b>Jak zaczęła się Twoja przygoda z Brit Floyd, a wcześnie z The Australian Pink Floyd Show?</b>
Poleciałam na casting, zaśpiewałam i dostałam pracę. Myślałam, że skończy się na jednej trasie, może na dwóch, ale z czasem kontrakty zaczęły się odnawiać. W ten sposób pracuję tu już siedem lat.
Przejście z Australian Pink Floyd do Brit Floyd nastąpiło bardzo płynnie, ponieważ w pierwszym zespole nastąpił rozłam pomiędzy australijskimi muzykami a ich brytyjskimi zastępcami, którzy razem z szefem muzycznym Damianem Darlingtonem oraz chórzystkami stworzyli Brit Floyd. Zatem nic się dla mnie nie zmieniło, ponieważ nadal pracuję z tymi samymi ludźmi. Nawet management i większość obsługi technicznej pozostała ta sama. <br><br>
<b>Zaczynasz nowy etap w życiu artystki – kariera solowa. </b>
To prawda. Powoli, pełna optymizmu szukam swojego miejsca. Myślę, że na tym etapie jest dobrze. Podam Ci przykład. Grałam ostatnio w małym klubie, na koncert przyszło 150 osób. Grało mi się świetnie w towarzystwie moich wybitnych kolegów - Krzysztofa Herdzina i Jacka Królika. Myślę, że podobaliśmy się widzom. Po występie sprzedałam 20 swoich płyt, przez godzinę rozmawiałam prawie ze wszystkimi gośćmi – o muzyce, o koncertach, o życiu. Był to cudowny wieczór, a niedługo szykują się kolejne. Jeśli tak będzie wyglądała moja praca, a przy okazji będę mogła utrzymać z tego muzyków i siebie, to na tym etapie kariery solowej w zupełności mi to wystarcza. Oczywiście, za kilka miesięcy, co innego może być dla mnie miernikiem sukcesu. Myślę, że na wszystko przyjdzie czas. Lubię wyznaczać sobie cele i je realizować, ale przede wszystkim chciałabym zachować ogromną przyjemność jaką mam z muzykowania. To jest mój absolutny priorytet. <br><br>
<b>Masz w planach trasę jako artystka solowa? </b>
Na razie robię tyle, ile mogę, będąc zakontraktowana z Floydami. Zaczynam teraz trasę po USA i Europie, która skończy się dopiero przed Bożym Narodzeniem. Na jesień udało mi się zatem zaplanować zaledwie kilka własnych koncertów w Polsce, które zagram w przerwach w trasie. W listopadzie wystąpię w klubie Absurd 228 w Warszawie, a w grudniu w Barometrze w Warszawie. <br><br>
<b>Kim jesteś prywatnie? Co robisz poza śpiewaniem? </b>
Często jestem pytana o hobby. Tak się składa, że zawsze moim hobby była muzyka. Staram się przekuć moje hobby w zawód, w sposób na życie. <br><br>
Przez ostatnie parę lat można zdefiniować mnie jako tułacza podróżnika, muzyka sesyjnego. W tej chwili czuję się jakbym miała życie A i życie B. W życiu A mieszkam w Warszawie, w domu, blisko rodziny i przyjaciół. Zawodowo do tej pory byłam tu muzykiem sesyjnym z tendencją do bycia artystką solową. Teraz stawiam głównie na własne dokonania, chociaż nie zamykam się przed innymi propozycjami. Po latach „tułaczki” po świecie, moja rzeczywistość warszawska znowu zaczyna dominować. Poruszam się w niej coraz pewniej, kształtuję ją i na szczęście coraz rzadziej bywam gościem we własnym domu. <br><br>
<b>Przesłuchaj nowego singla "Twisted" Oli Bieńkowskiej. <a href="http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1580871,premiera-singla-twisted-oli-bienkowskiej,id,t.html">Kliknij tutaj!</a></b>
Mam jeszcze życie B, które jest całkiem odmienne – jestem solistką odnoszącego sukcesy tribute show. Mój czas jest organizowany przez kogoś innego, i oprócz tego, że wychodzę i śpiewam codziennie wieczorem, nie mam na wiele rzeczy wpływu... Za to dane mi było zobaczyć kawał świata, poznać mnóstwo ciekawych ludzi, śpiewać dla setek tysięcy osób z różnych krajów, co jest niesamowitą sprawą.<br><br>
<b>Czy po tylu latach koncertowania na świecie, nie czujesz się obco w Polsce, w Warszawie? </b>
Żartujesz? Absolutnie nie. Uważam się za szczęściarę, bo mam pracę, która pozwala mi podróżować w egzotyczne miejsca, ale nigdy nie chciałbym mieszkać gdzieś indziej niż w Warszawie. To jest mój dom i zawsze nim będzie. <br><br>
<b>Co sądzisz o polskim rynku muzycznym. Jak to wygląda z Twojej perspektywy – osoby, która koncertowała po całym świecie? </b>
Zadałeś mi bardzo trudne pytanie, a ja nie mam na niej prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że rynek muzyczny w Polsce bardzo się rozwija i dywersyfikuje. Z jednej strony mamy niezależne wytwórnie, kolektywy muzyków, którzy wzajemnie się wspierają i tworzą zupełnie nowe środowisko. Jednocześnie piszą muzykę, która nie jest wcale prosta, ani przeznaczona dla wszystkich. Z drugiej strony mamy rzeczy czysto popowe, masowe, pisane z myślą o szerokim kręgu odbiorców. To wszystko jest dobrym sygnałem, oznacza bowiem, że rynek się rozwija. Robi się niejednolity, czyli normalny, bo na całym świecie też tak to wygląda. Co nie znaczy, że patrzymy na idealny obrazek. Życzyłabym sobie, żeby dla wszystkich było na tym rynku miejsce. Żeby każdy artysta miał szansę znaleźć swoją publiczność.<br><br>
<b>Jesteś emocjonalnie związana z muzyką Pink Floyd? </b>
Szczerze mówiąc, na początku nie byłam fanką muzyki Pink Floyd, ale teraz patrzę na to inaczej. Hard-core’owym fanom Floydów trudno jest czasem zrozumieć, że tak naprawdę pojawiłam się na castingu, bo jako młody muzyk szukałam pracy. Wiedziałam, że mogę coś wnieść do projektu i myślę, że początkowy brak „miłości” do muzyki Floydów absolutnie nie przekładał się na jakość wykonywania ich utworów. Nie oznacza to również, że nie podchodzę do ich muzyki z szacunkiem. Siedem lat „zanurzenia” w tej muzyce spowodowało, że ma ona dla mnie wymiar sentymentalny i emocjonalny. Pewne utwory bardzo polubiłam, choć dopiero po czasie. <br><br>
<b>Jak długo chcesz jeszcze występować pod szyldem Brit Floyd? </b>
To delikatna kwestia. Dopóki nie rozkręcę swojego solowego projektu na tyle, aby móc zapewnić sobie i swoim muzykom bezpieczeństwa, trudno będzie mi zrezygnować z czegoś, co bardzo lubię robić i co dla muzyka sesyjnego jest źródłem utrzymania. Jednak ponad siedem lat w trasie, to bardzo długo. Praca w Brit Floyd jest bardzo specyficzna - szalenie powtarzalna, w towarzystwie tych samych osób, z którymi przebywasz non-stop, również poza sceną... Nie wyobrażam sobie, by robić to przez całe życie. Także pomimo wielkiej frajdy z bycia częścią tego projektu, moment kiedy skończę moją przygodę z Brit Floyd jest bliżej niż dalej. <br><br>
<b>Nie irytuje Cię "The great gig In the sky", w którym wykonujesz solo?</b>
(śmiech) To wspaniały utwór i mam do niego ogromny szacunek. Poza tym jestem świadoma, że na każdy koncert przychodzi wiele osób, które wydały swoje ciężko zarobione pieniądze, żeby usłyszeć możliwie jak najlepsze wykonanie Giga… Niezależnie od tego jaki mam dzień, mój obowiązek to skupić się przed wejściem na scenę i wykonać ten utwór najpiękniej jak potrafię. <br><br>
<b>Na co dzień słuchasz muzyki Pink Floyd? </b>
Moi koledzy z zespołu potrafią zejść ze sceny i puścić cały koncert Live at Pompei. Ja wolę się relaksować przy innej muzyce. <br><br>
<b>Przez siedem lat Twojej współpracy z TAPS i Brit Floyd była propozycja zagrania z któryś z członków z oryginalnego składu Pink Floyd? </b>
Wiem, że były jakieś negocjacje. Chłopcy grali zresztą razem z okazji 50 urodzin Gilmoura, kiedy to urządzili sobie jam session z orginalnymi członkami zespołu. Słyszałam też, że Roger Waters był na widowni podczas naszego koncertu. Ale osobiście nie miałam styczności z żadnym z byłych członków Pink Floyd. <br><br>
<b>Gdybyś miała wybrać, z kim na jeden scenie wolałabyś się znaleźć? Z Gilmour’em czy Watersem? </b>
Chyba z Davidem Gilmourem. Instynktownie czuję, że chyba lepiej porozumielibyśmy się muzycznie.. Co nie znaczy, że jakby zadzwonił Waters i powiedział, wiesz co, dziewczyna, która śpiewał Great gig In the sky dała plamę. Ola przyjedź i zaśpiewaj. To odpowiedziałabym, wiesz co… <br><br>
<b>…wolę Davida. </b>
(śmiech) Odpowiedziałabym, wiesz, co Roger – czemu nie. <br><br>
Rozmawiał Łukasz Trybulski<br><br>
Wywiad został pierwotnie opublikowany w serwisie warszawa.naszemiasto.pl i na łamach Naszego Miasta.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-5680819420766762832012-10-23T05:14:00.001-07:002012-10-23T05:17:33.855-07:00Czerkawski: Kiedy mnie zszywali, myślałem, że to już koniec<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgE4omk3JBZ2klF5ay5JrtjBFJwtBZV0bu9D_FLKM82i240HkQr5k2ilPwJteEOQP649dzCasEZJugURxWl0p5wRHsMtGfW5M61lx0e0PZ0KPkr_YARGna5O8ECp1OK3BQ08zrL-s4531U/s1600/111.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="200" width="154" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgE4omk3JBZ2klF5ay5JrtjBFJwtBZV0bu9D_FLKM82i240HkQr5k2ilPwJteEOQP649dzCasEZJugURxWl0p5wRHsMtGfW5M61lx0e0PZ0KPkr_YARGna5O8ECp1OK3BQ08zrL-s4531U/s200/111.jpg" /></a></div>Kariera zawodowca to krew, pot i łzy. Trzeba być twardzielem i walczyć o przetrwanie – powiedział nam Mariusz Czerkawski, polski hokeista wszech czasów, który właśnie wydał książkę „Życie na lodzie”.<br><br>
<b>Miał Pan 15 lat. Pana kariera tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła. Tymczasem mało brakowało, a zakończyłaby się Pana przygoda ze sportem.</b>
Rzeczywiście, przytrafiła mi się wtedy paskudna kontuzja kolana. Było to tuż przed wyjazdem reprezentacji do Danii. Dla młodego człowieka to był dramat. Na szczęście dzięki zawziętości i determinacji mojego taty jakoś się pozbierałem. Do Danii nie pojechałem, ale uratowałem kolano i wróciłem do treningów.<br><br>
<b>Ta kontuzja to był chyba tylko wstęp do tego, co działo się w życiu dorosłego hokeisty?</b>
Hokej to bardzo kontaktowa gra. A kontuzje to codzienność. Przez następne kilkanaście lat jeszcze wiele razy poczułem, co to krew, pot i łzy. Dobrym przykładem jest sytuacja, którą opisałem w książce. Mecz NHL. Jeden z wielu. Ostre starcie, czuję ból. Pierwsza myśl: koniec. Wzięli mnie do szatni, położyli na ławce do masażu i zaczęli zszywać. Myślałem, że jest po meczu, jakiś szpital czy coś. A tu nic, zszyli mnie i powiedzieli, że mogę wracać na lód. Dograłem mecz do końca.<br><br>
<b>Przeczytaj też recenzję nowej książki Mariusz Czerkawskiego <a href="http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/1571601,zycie-na-lodzie-mariusza-czerkawskiego-recenzja-ksiazki,id,t.html">"Życie na lodzie"</a></b><br><br>
<b>Zanim jednak zagrał Pan w najlepszej lidze świata, trzeba było jakoś zabłysnąć w Europie. Po raz pierwszy udało się to chyba podczas spotkania Polska – Niemcy na młodzieżowych ME w 1989 roku w Szwecji?</b>
Strzeliłem wtedy sześć bramek. Taki wyczyn nie przechodzi bez echa. Wtedy zauważono mnie w Europie. To jednak był dopiero początek drogi, która zaprowadziła mnie za ocean.<br><br>
<b>Szybko jako nastolatek zdecydował się Pan na wyjazd do Szwecji. Musiał być Pan bardzo zdeterminowany?</b>
Taką drogę wybrałem jako dzieciak. Kiedy w wieku 10–11 lat przychodził wybór, czy jechać na zgrupowanie piłkarskie, czy hokejowe, to w głębi serca czułem i wiedziałem, że ciągnie mnie do hokeja. To był intensywny czas. W czasie kiedy koledzy siedzą w szkole, ty przebywasz na zgrupowaniu. Potem nadrabiasz zaległości. Przecież nikt w wieku 11 lat nie ma pewności, że zostanie gwiazdą. Miałem na szczęście kumpla, który przynosił mi zeszyty i moja mama je przepisywała. Potem ja to czytałem, a na wyjazdy próbowałem brać książki. Siedziałem po godzinach i nadrabiałem zaległości. Wtedy nikt jeszcze nie słyszał o internecie. To była ciężka robota.<br><br>
<b>Po wyjeździe do Szwecja Pańska kariera nabrała tempa. W końcu przyszła wymarzona oferta z NHL. Kiedy jednak wylądował Pan za oceanem, znowu przyszły ciężkie chwile.</b>
Testy w Bostonie czy mecz kontrolny z Nowym Jorkiem to były momenty, w których trzeba było się pokazać od najlepszej strony. Trzeba się wówczas postarać z całych sił, tak jak w piosence Eminema – wychodzi się na scenę i ma swoje pięć minut. Nieważne, co robię poza sceną, liczy się to, co dzieje się na scenie. Najgorsze momenty były wtedy, kiedy nie grałem. Na początku mojej przygody w New York Islanders nie mogłem się dogadać z trenerem i zostałem odesłany do drużyny farmerskiej Montreal Canadiens. Na szczęście podniosłem się. Kilka miesięcy później, kiedy wróciłem do Nowego Jorku, zostałem królem strzelców. Dlatego w sporcie ważne jest, aby się nie załamywać i nie poddawać.<br><br>
<b>Przez wiele lat kibice w Polsce emocjonowali się Pańskimi występami wśród elity hokeistów. W końcu jednak i Pańska kariera musiała dobiec końca. Jak długo rozważał Pan zakończenie kariery? Ile trwał ten proces u Mariusza Czerkawskiego?</b>
Tak, dobrze pan to ujął. To był proces, który trwał kilka lat. Jak kończyłem grę w NHL w 2006 r., to właśnie zacząłem się zastanawiać nad zakończeniem kariery. Potem grałem w Szwajcarii. Planowałem rok, a wyszły dwa lata. Ostatni profesjonalny mecz zagrałem w barwach GKS Tychy. Zaczynałem karierę w tej drużynie i w niej zagrałem ostatnie spotkanie. To było fajne podsumowanie i zakończenie mojej kariery.<br><br>
<b>Czy interesuje Pana posada szkoleniowca?</b>
Nie do końca na poważnie. Na razie mam 40 lat, nie wiadomo, jak się los potoczy. Na razie nie mam na to natchnienia. Nie powinno się tego robić tylko dla pobierania wypłaty.<br><br>
<b>O czym marzy Mariusz Czerkawski?</b>
Marzę o tym, aby polski hokej wrócił na igrzyska olimpijskie. Żeby nasza reprezentacja wróciła na poziom, na którym chcielibyśmy ją widzieć, czyli do pierwszej dziesiątki na świecie. Przecież to nie jest tak, że nie ma u nas utalentowanych zawodników. Zdolnej młodzieży jest sporo, musi mieć jednak warunki do uprawiania tego sportu. Potem trzeba powoli wracać do elity. Zagrać na mistrzostwach w grupie A. To będzie trudny proces, ale wydaje mi się, że możliwy do przeprowadzenia.<br><br>
<b>Jak wygląda życie wielkiego sportowca po zakończeniu kariery zawodowej?</b>
Wszystko zależy od tego, co chce się robić. Można zostać menedżerem, trenerem, założyć własny biznes. Ja dzielę to wszystko po części. Założyłem stowarzyszenie, które wspiera młodzież w aktywizacji sportowej, szczególnie w sportach zimowych. I dużo gram w golfa. Wciąż staram się być aktywny. Nie narzekam na nudę. <br><br>
<b>Gra Pan także w wolnym czasie w piłkę nożną. Jakie to uczucie być pierwszym Polakiem, który strzela bramkę na Stadionie Narodowym w Warszawie (w meczu reprezentacji artystów Polski i Ukrainy)?</b>
To było wielkie szczęście. Po tym meczu dostałem mnóstwo SMS-ów i telefonów. Nie miałem tylu gratulacji nawet po meczu gwiazd w NHL. <br><br>
<b>Od jakiego czasu myślał Pan o książce opisującej życie Mariusza Czerkawskiego?</b>
Już dziesięć lat temu w Nowym Jorku namawiano mnie na książkę, ale uważałem, że to zdecydowanie za wcześnie. Znam się z autorem Wojtkiem Zawiołą od lat, stoi za nim dobre wydawnictwo i uznałem, że teraz jest na to dobry czas. <br><br>
Rozmawiał Łukasz Trybulski<br><br>
<b>Wywiad został pierwotnie opublikowany w serwisie warszawa.naszemiasto.pl i na łamach Naszego Miasta.</b>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-54355315069439006442012-09-11T06:57:00.001-07:002012-09-11T06:57:50.778-07:00<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-qlTqkahk3ly17oO5CgzfrRzhVry6pa1AF79_84FfmDBolN3QgolPyyPFRuVVmGZ3iEMOZF7nR0ZUc3uYwOKXwSIrPwiFWSZx7HhGvi3qMxnXIsZPsdsgNeQ7lnQimApUNLorAKx8Qkg/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="134" width="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-qlTqkahk3ly17oO5CgzfrRzhVry6pa1AF79_84FfmDBolN3QgolPyyPFRuVVmGZ3iEMOZF7nR0ZUc3uYwOKXwSIrPwiFWSZx7HhGvi3qMxnXIsZPsdsgNeQ7lnQimApUNLorAKx8Qkg/s200/1.jpg" /></a></div><b>Jedno miasto, dwa brzegi. Warszawiacy walczą o kilometry</b><br><br>Do startu „Biegnij Warszawo” pozostał niecały miesiąc, ale wyścig na stołecznych ulicach już trwa! Na stronie biegnijwarszawo.pl ruszyła nowa aplikacja przygotowana przez Nike, która zachęca do rywalizacji biegaczy mieszkających po obu stronach Wisły. Cała inicjatywa odbywa się w ramach październikowego biegu „Biegnij Warszawo”.
<br><br>
Każdy z biegaczy po wejściu na stronę wybiera jeden z brzegów stolicy po którym biega, następnie rejestruje swoją trasę, dodaję jej dowolną nazwę i oznacza na niej najciekawsze punkty. Tak przygotowana trasa jest umieszczana na interaktywnej, biegowej mapie stolicy.
<br><br>
Uczestnicy zabawy mogą zdecydować się np. na przebiegnięcie trasy według pomysłowego kształtu lub charakterystycznych nazw ulic. Wszystko po to, aby tradycyjnych biegaczy zamienić w prawdziwych miejskich odkrywców. Warszawa jest nierozerwalną całością, ale każda z jej stron wyróżnia się specyficznym klimatem.
<br><br>
Zachęcamy do odnajdywania ciekawych miejsc, miejskich historii, czy choćby zabawnych zestawień nazw ulic. Stolica kryje w sobie wiele takich ciekawostek i tylko warszawiacy znają je wszystkie - przekonuje Maciej Lasoń, PR Manager w firmie Nike Poland.
<br><br>
Równolegle w serwisie Facebook utworzone zostały dwa wydarzenia: Biegam dla Lewej oraz Biegam dla Prawej. Dołączając do tych wydarzeń, biegacze mogą dedykować kilometry przebiegnięte w ramach przygotowań do Biegnij Warszawo dla wskazanej przez siebie strony miasta.
<br><br>
Wystarczy pobrać aplikację Nike+ Running na telefon (smartfon z systemem iOS lub Android), biegać, a potem wkleić screeny z przebiegniętym dystansem na tablicę wydarzenia. Aplikacja dostępna jest na stronie http://www.biegnijwarszawo.pl/pl/ oraz na funpage’u Nike Running Poland https://apps.facebook.com/biegnij_waw/.
<br><br>
<b>Tekst został pierwotnie opublikowany w Echu Miasta i w serwisie <a href="http://www.warszawa.naszemiasto.pl">warszawa.naszemiasto.pl</a><b></b></b>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-1308658583439286662012-09-11T06:48:00.000-07:002012-09-11T06:53:54.560-07:00<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWllXTyAfi00xj5BesOQG79krXbFp6aYbFDc3mHGWgEM6FZiYMvevcZ_geBvaTRg6T_4F9kQpf2EFL5YpBcQBxjGJ_EQTDg_C6jiRjehc_4hxjShZiqQG6VSWe1p52LjAhSfeDXVf2NFg/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="200" width="128" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWllXTyAfi00xj5BesOQG79krXbFp6aYbFDc3mHGWgEM6FZiYMvevcZ_geBvaTRg6T_4F9kQpf2EFL5YpBcQBxjGJ_EQTDg_C6jiRjehc_4hxjShZiqQG6VSWe1p52LjAhSfeDXVf2NFg/s200/1.jpg" /></a></div><b>Ulisses z Bagdadu. Kiedy traci się wszystko, pozostaje jedno - nadzieja</b><br><br>
Francuski pisarz w swoim dziele opisuję historię Irakijczyka, który w ojczyźnie stracił ojca, ukochaną kobietę i szwagrów. Kiedy jego głodująca rodzica stała się od niego całkowicie zależna, nie pozostało mu nic innego, jak wyjazd do Europy za pracą. W Iraku po wejściu wojsk USA nastał choas, w którym mogli jedynie być pewni rychłej śmierci.<br><br>
Saad Saad - co znaczy smutny, to młody człowiek, który za czasów panowania Sadama Husajna był pod ogromnym wpływem swojego ojca i jego lektur, które znajdowały się na liście dzieł zakazanych. Saad podobnie, jak miliony Irakijczyków był karmiony propagandą rządową i uczony nienawiści do Ameryki. Bardziej jednak niż Izraela czy USA, mieszkańcy Iraku nienawidzili swojego przywódcy, dlatego też gdy wojna stawała się coraz bardziej realna, wiązali oni ogromne nadzieje na poprawę swojego losu z przybyciem wojsk amerykańskich.<br><br>
Schmitt opisując podróż Saada z Bagdadu do Londynu, dokonuje reinterpretacji powrotu mitycznego Odyseusza do Itaki. Bohater z powieści francuskiego pisarza w odróżnieniu od swojego starożytnego pierwowzoru, ucieka od domu i udaje się do raju - za który uważa właśnie Anglię. <br><br>
Wyprawa Irakijczyka przez Arabię Saudyjską, Egipt, Libię, Maltę, Sycylię, Włochy, Szwajcarię, Francję, aż po same Wyspy, doskonale obrazuje spojrzenie Europejczyków na kwestię nielegalnej emigracji. Saad nie osiągnąłby swojego celu, gdyby nie bezinteresowna pomoc ludzi, którzy dobrze wiedzieli w jakim położeniu znalazł się on po opuszczeniu Bagdadu. <br><br>
Pomimo, iż udaje mu się dotrzeć do wymarzonego celu, powieść Schmitta nie napawa optymizmem. Pokazuje, że żyjąc w pokoju, bezpiecznych miastach i dostatku zamykamy się na przybyszów z zewnątrz - spoza Europy. Zapominając, że tak jak Europejczycy, emigranci chcą tylko wieść szczęśliwe i spokojnie życie.<br><br>
<b>Recenzja została pierwotnie opublikowana w serwisie <a href="http://www.warszawa.naszemiasto.pl">warszawa.naszemiasto.pl</a><b></b></b>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-51743892296874137102012-09-11T06:40:00.001-07:002012-09-11T06:53:37.103-07:00<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMsjKkYiVytpDTN1bsaSUHonLiY1Qx0Wj1ZrqdVVRlKrCrILPsg5GrwEQb9l8gO53EyrpsiHoz8KcCeAn5iNeYdzbXyMrmu-f3CxEylYChhMeRdv8oFJp-DXGBA9JYMnY0Iwn4X3Z6oPM/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="200" width="138" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMsjKkYiVytpDTN1bsaSUHonLiY1Qx0Wj1ZrqdVVRlKrCrILPsg5GrwEQb9l8gO53EyrpsiHoz8KcCeAn5iNeYdzbXyMrmu-f3CxEylYChhMeRdv8oFJp-DXGBA9JYMnY0Iwn4X3Z6oPM/s200/1.jpg" /></a></div><b>"W cieniu kwitnących wiśni" Miki Sakamoto</b>
<br><br>"W cieni kwitnących wiśni" Miki Sakamoto (wydawnictwo PWN) zabiera nas w podróż do XIX-wiecznej Japonii mocno osadzonej w kulturze samurajów. W takich realiach na świat przychodzi Nao - babcia autorki powieści - która przedstawia czytelnikom historię swojego rodu na przełomie wieków z tragicznym dla Japonii finałem w czasie drugiej wojny światowej. <br><br>
Kwiat wiśni zakwita, gdy pewnej nocy 1895 roku na świat przychodzi Nao, pierwsza córka tokijskiego antykwariusza, potomka samurajów. Dziewczynka odbiera tradycyjne wychowanie, przyswaja zasady etykiety, uczy się kaligrafii i ikebany, ceremonii parzenia herbaty, odwiedza teatry kabuki oraz no. Kiedy dorasta, świat wokół niej gwałtownie przyspiesza, zmieniają się priorytety. Giną piękne obyczaje, a zaczyna obowiązywać model cywilizacji oparty na militarnej potędze Japonii, konfliktach z Chinami, Rosją i agresji podczas II wojny światowej.<br><br>
<b>Recenzja została pierwotnie opublikowana w serwisie <a href="http://www.warszawa.naszemiasto.pl">warszawa.naszemiasto.pl</a><b></b></b>
Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-35434816924373076882012-09-09T05:52:00.000-07:002012-09-11T06:53:07.635-07:00<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOp-8NzMz-kipYRUrJ5GEjwEqraNTzrXDNmF6eR6kI8ejIqOaZ-m4ncWk7Afx7gBwG3PqTFNS6qZfoO-HR1cnMTfSnka9y8GWO6fne9IVatqXzyZEFyU6DhCxdl2WQY7V9rbpmdjd9Ims/s1600/1111.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="200" width="124" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOp-8NzMz-kipYRUrJ5GEjwEqraNTzrXDNmF6eR6kI8ejIqOaZ-m4ncWk7Afx7gBwG3PqTFNS6qZfoO-HR1cnMTfSnka9y8GWO6fne9IVatqXzyZEFyU6DhCxdl2WQY7V9rbpmdjd9Ims/s200/1111.jpg" /></a></div>
<b>"Bałkańskie upiory. Podróż przez historię" - Robert D. Kaplan, wydawnictwo Czarne</b><br><br>
- Książka Roberta D. Kaplana nie tylko pomaga zrozumieć źródła konfliktów na Bałkanach, a zwłaszcza w byłej Jugosławii, ale też w znakomity sposób ukazuje tło tych konfliktów i często w zaskakujące motywy działań polityków i zwykłych ludzi. Po lekturze tej książki rozumiemy nie tylko więcej, ale także inaczej, bardziej w kategoriach konkretu niż politologicznego banału - pisał prof. dr hab. Marcin Król. Nic dodać, nic ująć.<br><br>
Jeśli ktokolwiek przed zajrzeniem do lektury znanego amerykańskiego dziennikarza i publicysty liczy, że pozna przebieg wojny na Bałkanach w latach 90-tych, brutalnie się zaskoczy.<br><br>
Robert Kaplan w swoim ponad 450-stronicowym dziele skupia się przede wszystkich na poznaniu krajów, które historycznie i geograficznie należą do Bałkanów - Chorwacji, Rumunii, Bułgarii, Grecji czy b. Jugosławii. W książce pojawią się także liczne wątki obejmujące Węgry - a nawet sięgając dawniej: Austro-Węgry, ZSRR czy Imperium Osmańskie.<br><br>
Nawet Grecja, która powszechnie uważana jest za kraj z zachodnim rodowodem, mentalnie i kulturalnie - jak dobitne udowadnia autor, osadzona jest na Bałkanach. Kaplan, który mieszkał prawie dekadę w Atenach, w rozdziale poświęconym własnie Grecji, znakomicie zgłębia społeczno-polityczne przyczyny obecnego kryzysu w którym znaleźli się Grecy.<br><br>
Podróżując w latach 80-tych i 90-tych po półwyspie to, co widział, konfrontował z wiedzą historyczną, odkrywając, że Bałkany zmierzają ku katastrofie. Dziś znamy ponury bilans bałkańskiego kataklizmu. Tym natarczywiej wraca pytanie: skoro tak wyraźnie widać było budzące się upiory, dlaczego nie sposób było powstrzymać procesu destrukcji?<br><br>
<b>Recenzja została pierwotnie opublikowana w serwisie <a href="http://www.warszawa.naszemiasto.pl">warszawa.naszemiasto.pl</a><b></b></b>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-75932219116678876342012-01-04T14:46:00.000-08:002012-01-04T14:48:18.557-08:00Remis w Iowa, porażka Republikanów<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSXNELLzPiv8EYSXbvEBc9k3LQUDq_3PCGSxaX8L5uNsTijqGgxasIAcqCWVGYJQ60d0wdxEhHegUu4LgaN32azPBM1NItxpcUe_ZgierK8D-IieZNdkEeKZgL8lBj2qwbMSvcsMmw6B0/s1600/foto.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 173px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSXNELLzPiv8EYSXbvEBc9k3LQUDq_3PCGSxaX8L5uNsTijqGgxasIAcqCWVGYJQ60d0wdxEhHegUu4LgaN32azPBM1NItxpcUe_ZgierK8D-IieZNdkEeKZgL8lBj2qwbMSvcsMmw6B0/s200/foto.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5693912330163106242" /></a>W czwartek zakończyły się pierwsze z serii prawyborów partii republikańskiej, które mają wyłonić kandydata Grand Old Party, który w listopadzie zmierzy się w wyborach prezydenckich z Barackiem Obamą – obecnym prezydentem, kandydatem demokratów.<br /><br />W stanie Iowa pierwsze prawybory zakończyły się remisem. Po 25 proc. głosów zdobyli dwaj skrajni kandydaci – umiarkowany konserwatysta Mitt Romney i czarny koń – ultrakonserwatysta Rick Santorum.<br /><br />Oficjalnie Romney - były gubernator Massachussetts, zdobył o 8 głosów więcej niż Santorum, ale zamieszanie spowodowane zniknięciem przewodniczącego jednego z okręgów wyborczego i kilkukrotna zmiana ostatecznego wyniku gwarantuje, że wkrótce możemy poznać nowego zwycięzcę prawyborów w Iowa.<br /><br />W głosowaniu wzięło udział ponad 120 tys. wyborów republikańskich – w USA wyborcy rejestrują się jako wyborcy danej partii – co jest wynikiem znacznie mniejszym od przewidywań prawicy. Brak entuzjazmu wśród republikanów i rozproszenie głosów umacnia odradzającą się silną pozycję Baracka Obamy. W ostatnim sondażu Gallupa obecny prezydent – pierwszy raz od wielu tygodni – miał więcej zwolenników niż oponentów.<br /><br />Trzecie miejsce w Iowa zajął kongresmen z Teksasu Ron Paul (21 proc.), czwarte - były przewodniczący Izby Reprezentantów New Gingrich (13 proc.). Piąty był gubernator Teksasu Rick Perry, którego widziano jako głównego kontrkandydata Romneya. Perry pogrążył się jednak licznymi gafami w wystąpieniach telewizyjnych i obecnie rozważa swoje wycofanie z wyścigu, co z pewnością umocniłoby pozycję Santoruma, który podobnie jak Perry podkreśla znaczenie religii chrześcijańskiej.<br /><br />Kolejnym atutem Santoruma może być poparcie jakiego udzielił mu medialny magnat Rupert Murdoch. Tym bardziej, że były senator z Pensylwanii nie dysponuje takimi potężnymi funduszami jak Mitt Romeny.<br /><br />Z maratonu prawyborów wycofała się Michelle Bachmann, przywódczyni ultrakonserwatywnej Tea Party, która poniosła sromotną porażkę w Iowa. Kolejne prawybory w stanie New Hampshire w przyszłym tygodniu. Dotychczasowe sondaże dawały Romney’owi 40 proc. poparcia, lecz po zaskakującym wyniku w pierwszym głosowaniu, były gubernator Massachussetts nie może być pewny wygranej.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-25465291177133171702011-05-28T07:08:00.000-07:002011-05-28T07:22:07.232-07:00Obama: Polska może stać się światowym liderem<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjm2DRmLfPCmZ4aQUvxsi4C8fBu5mAHQ12_MkZ1tJeF3qUoxxujnnwkLIyBAz4P1vmjBqzcB1hCNO6ClaelCTsj3QhThkF0aZVdWvPNGM2yRI5xjSrvh-TpfQ7gBgcD_sxERpGxmScJ8IA/s1600/aee226f6efa5ded4a9815731b8ed7212%252C2%252C0.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 133px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjm2DRmLfPCmZ4aQUvxsi4C8fBu5mAHQ12_MkZ1tJeF3qUoxxujnnwkLIyBAz4P1vmjBqzcB1hCNO6ClaelCTsj3QhThkF0aZVdWvPNGM2yRI5xjSrvh-TpfQ7gBgcD_sxERpGxmScJ8IA/s200/aee226f6efa5ded4a9815731b8ed7212%252C2%252C0.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5611770883425716754" /></a>Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama, będący pierwszy raz z wizytą w naszym kraju, udzielił jedynie jednego wywiadu. Szczęście uśmiechnęło się do platformy blogerów Salon24.pl. Z prezydentem USA rozmawiał Igor Janke.<br /><br />Wywiad został pierwotnie opublikowany na stronie <a href="http://lubczasopismo.salon24.pl/obamawpolsce/post/310730,obama-dla-salon24-pl-polska-moze-byc-swiatowym-liderem">Salon24.pl</a><br /><br /><b>- Panie prezydencie, w trakcie swojej kampanii intensywnie korzystał pan z mediów społecznościowych. Teraz podczas podróży po Europie, jedyny wywiad na który się Pan zgodził, to ten dlaSalon24, platformy blogowej, medium społecznościowego. To przypadek? Czy wierzy Pan, że media społecznościowe są bardziej efektywne? Jak Pan widzi przyszłość mediów społecznościowych?</b><br /> <br />- Oczywiste jest, że to kierunek, w którym zmierza informacja i komunikowanie się. Telewizja jest ciągle bardzo silna. Drukowane media są ciągle bardzo ważne. Ale jeśli spojrzymy na zachodzące zmiany generacyjne, widzimy, że młodzi ludzie pozyskują informacje przez media społecznościowe. One dają młodym ludziom siłę do organizowania się, do mobilizowania się, do zajmowania się różnymi sprawami, wspierania różnych rozwiązań, czy obrony konkretnych spraw. Niezwykle ważna jest elastyczność i prędkość działania mediów społecznościowych. Wdzieliśmy, co działo się w Egipcie dzięki takim mediom społecznościowym, podobne rzeczy widzimy zresztą na całym świecie. To może być niezwykłe narzędzie dla obywateli do ponownego angażowania w sprawy publiczne i do tego, by mogli kontrolować rządzących, by mogli rozliczać ich z tego, co mówią.<br /> <br /><b>- Stany Zjednoczone i Polska były postrzegane jako strategiczni partnerzy. Część ekspertów twierdzi, że te relacje w ostatnich latach stopniowo się pogarszały. Dlaczego tak się stało?</b><br /> <br />- To kompletnie nieprawdziwe twierdzenie. Nasze relacje wcale się pogorszyły. Nasza współpraca w sprawach bezpieczeństwa nigdy nie były tak dobra, jak teraz. Jesteśmy silnym sojusznikami i członkami NATO. Nowy plan strategiczny przygotowany dla NATO przewidział stworzenie planów ewentualnościowych (konkretne plany działania na wypadek inwazji z zewnątrz – przyp. IJ) , których nigdy wcześniej nie było. Dzisiaj ogłoszę porozumienie dotyczące obecności oddziału lotniczego w Polsce. Pierwszy raz będziemy mieć rotacyjną obecność sił powietrznych w Polsce. Kontynuujemy razem prace nad tarczą antyrakietową. Polska pozostaje naszym kluczowym sojusznikiem. Wzrost znaczenia Polski w Europie, który symbolizuje nieodległa polska prezydencja w Unii, oznacza, że nasza współpraca będzie jeszcze silniejsza w przyszłości.<br /> <br /><b>- W Polsce ludzie często narzekają, że Ameryka mogłaby dla nas więcej robić. Ale ja zapytam inaczej: Co Polska może zrobić dla Ameryki? Potrzebujecie jakiejkolwiek pomocy od nas?</b><br /> <br />- Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką Polska może robić i robi dla nas, jest służenie jako znakomity model demokracji i silnej gospodarki rynkowej. Polska jest w pełni zintegrowana z Europą. Ostatniej nocy jadłem kolację z prezydentem Komorowskim i wszystkimi prezydentami z Europy Środkowej i Wschodniej. Było budujące obserwować, jak bardzo inne państwa spoglądają na Polskę jako przykład bardzo udanych reform. To jest bardzo ważne dla Stanów Zjednoczonych. Bo jeśli Europa jest zintegrowana, pokojowa i zamożna, to jest to bardzo dobre dla nas, dla naszego bezpieczeństwa i dobre dla ogólnoświatowej gospodarki.<br /> <br /><b>- Po tragedii smoleńskiej, katastrofie, w której zginął polski prezydent i wielu ważnych Polaków, nasza klasa polityczna i niemal całe polskie społeczeństwo stały się bardzo podzielone, jak nigdy przedtem. Napięcia są bardzo duże. Co by Pan doradził polskim przywódcom po obu stronach, by mogli zjednoczyć cały naród wokół najważniejszych spraw dla naszego kraju?</b><br /> <br />- Myślę, że wy Polacy powinniście przede wszystkim spojrzeć wstecz i docenić, jak daleko zaszliście w tak krótkim czasie. Przez dwadzieścia pięć lat mogliście przejść od państwa, które miało słabą gospodarkę i olbrzymie ograniczenia polityczne do otwartego społeczeństwa i państwa z silną gospodarką rynkową, której zazdrości wam wielu innych w Środkowej Europie. Jesteście jedynym krajem, który nie przeszedł recesji podczas ostatniego kryzysu finansowego. W porównaniu z innymi krajami ciągle macie niskie bezrobocie. Demokracja jest czasem trudna, ludzie się kłócą, tak już jest. Winston Churchill kiedyś powiedział, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. Myślę, że Polacy powinni czuć się dumni. Powinni zrozumieć, że jeśli będą zjednoczeni i jeśli dalej będą tak się rozwijać przez następne dwadzieścia pięć lat, Polska będzie liderem nie tylko w Europie, ale i na świecie.<br /> <br /><b>- Chciałbym zapytać o reset z Rosją. Kilka dni temu rozmawiałem z senatorem Johnem McCainem, także dla Salon24.pl. Powiedział on, że nie widzi żadnych dobrych skutków zmiany polityki wobec Rosji. Jeśli miałby Pan cofnąć czas, zrobiłby Pan to jeszcze raz?</b><br /> <br />- Jak najbardziej tak. Jeśli zapytacie o to polskich przywódców, oni powiedzą, to był dobry ruch. To zredukowało napięcie w regionie. Ostatniego wieczoru, kiedy rozmawiałem z innymi przywódcami ze Środkowej i Wschodniej Europy, mówili, że czują się bardziej bezpieczni, ponieważ, czują, że Rosja jest mniej agresywna i bardziej zorientowana na Zachód niż była dwa czy trzy lata temu. Rosja bardzo współpracowała z nami w ostatnim czasie. Mamy redukcje zbrojeń w obu krajach. Nie ma dowodów na to, by zmniejszyło się bezpieczeństwo. A jest zdecydowanie mniejsze napięcie. I to jest dobre dla wszystkich.<br /> <br /><b>- Dziękuję za rozmowę.</b><br /><br />Wywiad został pierwotnie opublikowany na stronie <a href="http://lubczasopismo.salon24.pl/obamawpolsce/post/310730,obama-dla-salon24-pl-polska-moze-byc-swiatowym-liderem">Salon24.pl</a>Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-14348677448714214202011-04-21T05:24:00.000-07:002011-04-21T05:29:05.786-07:00Podwyżka cen biletów w stolicy niższa niż pierwotnie zakładano<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUj3BaxBFU33BdNnDQ6ehWqmUb3Y6DqEyU9lXenDN4DZK5L_Ip3fnlbGzoVha6SD4opYvoqhvdADrh2nidcLjEvgl5E5JuGYQ_UeWkJ1ZfZ0hyBx0uo0H70O77hvCbisiXZlRLwbLGY3s/s1600/photo.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 150px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUj3BaxBFU33BdNnDQ6ehWqmUb3Y6DqEyU9lXenDN4DZK5L_Ip3fnlbGzoVha6SD4opYvoqhvdADrh2nidcLjEvgl5E5JuGYQ_UeWkJ1ZfZ0hyBx0uo0H70O77hvCbisiXZlRLwbLGY3s/s200/photo.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5598012747645588050" /></a>Po doniesieniach "Rzeczpospolitej" i "Życia Warszawy" o sporych podwyżkach cen biletów komunikacji miejskiej w sieci rozpoczęła się akcja protestacyjna. Grupa "Nie dla drastycznych podwyżek cen biletów w Warszawie" na portalu facebook posiada już ponad 50 tys. członków - ich liczba rośnie z godziny na godzinę.<br /><br />Ratusz od samego początku próbuje studzić nastroje i dementuje doniesienia prasy. Według najczarniejszego scenariusza, docelowo w 2014 r., płacilibyśmy 100 proc. więcej za korzystanie z transportu publicznego niż ma to miejsce obecnie. <br /><br />- Przewidujemy podwyżki, ale nie aż takie. To nieaktualna wersja zmian, jedna z wielu, którą rozpatrujemy - powiedział "Gazecie" Marcin Ochmański z biura prasowego ratusza. <br /><br />Pojawiają się doniesienia, że ratusz celowo podał maksymalną podwyżkę - przepisy zabraniają przekraczania skali podwyżki uzgodnionej ze związkowcami, aby w późniejszych rozmowach ze związkami zawodowymi postawić na wzrost cen biletów rzędu 50-80 proc. <br /><br />Nowe wyższe stawki są nieuniknione ze względu na szeroki zakres prac nad rozwojem komunikacji miejskiej w stolicy, z naciskiem na drugą linię metra. - Chcemy przedłużać tunele według wariantu ateńskiego: trzy stacje w kierunku Targówka i cztery w stronę Bemowa. A jeśli nie będzie na to pieniędzy, to najpierw na Targówek - zapowiada dyrektor Ruta. Końcowy przebieg trasy na Bródnie (czy przez Zacisze do stacji Rembielińska, czy raczej w stronę Zielonej Białołęki) miałby zostać wybrany po dodatkowych analizach - wyjaśnia dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego Leszek Ruta. <br /><br />Zmiany cen biletów powinni nastąpić w trzech etapach - do czego radnych namawia ZTM - od 1 września 2011 r., od 1 stycznia 2013 r. i od 1 stycznia 2014 r. - W dalszym ciągu mimo wzrostu cen nasze bilety 30-dniowe będą należeć do najtańszych w Polsce. Nie chcemy też likwidować biletów 20-minutowych - zapewnia. W Krakowie miesięczne już teraz kosztują 94 zł, we Wrocławiu - 98 zł, w Poznaniu - 101 zł. W dodatku nie obejmują kolei miejskiej - dodaje Ruta. <br /><br />Na obronę ZTM-u należy podkreślić, że ostatnio wzrost cen biletów nastąpił trzy lata temu. Wpływy z biletów przed podwyżką pokrywają tylko 30 proc. jej kosztów. Leszek Ruta: - Uważam, że lepiej robią to kolejarze, którzy co roku zarządzają podwyżkę o kilka procent.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-89729611243766417962011-03-08T06:37:00.000-08:002011-03-08T06:39:45.891-08:00Wokalista legendarnej grupy Led Zeppelin zagra w Warszawie!<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTr4MkQQs0hNG3SIIjGpPvMCJrSlxfdcPqpdipSgw0Qjvu_TsSx"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 257px; height: 196px;" src="http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTr4MkQQs0hNG3SIIjGpPvMCJrSlxfdcPqpdipSgw0Qjvu_TsSx" border="0" alt="" /></a>Robert Plant, wieloletni frontman rockowego zespołu Led Zeppelin odwiedzi Warszawę w sierpniu w ramach europejskiej trasy promującą najnowszy, solowy album artysty "Band of Joy". <br /><br />Pomimo łagodnego brzmienia na ostatnich autorskich płytach Planta, fani klasycznego rocka znają angielskiego artystę głównie za sprawą jednego z najbardziej kultowego zespołów w historii muzyki - Led Zeppelin. Pionierzy hard rocka znani się z takich dzieł jak "Stairway to heaven", "Whole Lotta Love" czy "Ramble On" i wielu, wielu innych. Choć próżno spodziewać się wykonana któregoś z tych utworów podczas występu Roberta Planta na Torwarze, to niespecjalnie trzeba do niego przekonywać miłośników starego, dobrego rockowego brzmienia. <br /><br />"Słodki, elegancki folk, który niezmiennie kołysze jak wrota szatana" - taki słowami ocenił 'Band of Joy' prestiżowy magazyn muzyczny Rolling Stone. Album wyprodukowali Plant i Buddy Miller (także gitara i wokal), a występują na nim: Patty Griffin - wokal, Darrell Scott - multiinstrumentalista/wokal; Byron House - bas/wokal; Marco Giovino - perkusja/wokal.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-62762863169843298802011-03-05T01:36:00.000-08:002011-03-05T02:52:19.567-08:00Rewelacyjny występ Lewandowskiego. BVB coraz bliżej mistrzostwa!<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWyJtXkcTIDs4zMWl8uHCgj_pVRxk95N9swpKgjpLY-4L6r0qK9FGfb2h0VJ973x3RWq2raQ-BUTkM4PysEFqFox3egY1UupzsBjt8kaq6gBap2e_5lNy2SE1RZP8Bd2UY1tJo15FwYc4/s1600/robert_lewandowski_bvb.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 134px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWyJtXkcTIDs4zMWl8uHCgj_pVRxk95N9swpKgjpLY-4L6r0qK9FGfb2h0VJ973x3RWq2raQ-BUTkM4PysEFqFox3egY1UupzsBjt8kaq6gBap2e_5lNy2SE1RZP8Bd2UY1tJo15FwYc4/s200/robert_lewandowski_bvb.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5580528195866215954" /></a>W "polskim meczu" 25. kolejki Bundesligi - Borussia Dortmund pokonała FC Koeln 1:0 po bramce Roberta Lewandowskiego. Były piłkarz Lecha Poznań zaliczył jeden ze swoich najlepszych występów w niemieckiej lidze.<br /><br />Drużyna Jürgena Kloppa coraz większymi krokami zmierza po siódmy tytuł mistrza Niemiec. W poprzedni weekend w niezwykle ważnym spotkaniu jedenastka z Dortmundu pokonała na wyjeździe Bayern Monachium. Po dzisiejszym zwycięstwie nad FC Koeln na Singal Iduna Park, Borussia z 61. punktami wyraźnie prowadzi w lidze. <br /><br />W 19. wygranej podopiecznych Kloppa, spory udział miał polski napastnik Robert Lewandowski, który zdobył jedyną bramkę w tym spotkaniu. Polak wpisał się na listę strzelców tuż przed przerwą w 44. minucie meczu. Dla byłego piłkarza poznańskiego Lecha było to szóste trafienie w niemieckiej lidze. <br /><br />Lewandowski zaczął mecz w podstawowej jedenastce, podobnie jak inny polski reprezentant Łukasz Piszczek. Były napastnik Lecha Poznań od początku spotkania był bardzo aktywny. Agresywnie walczył o piłkę i miał sporo okazji podbramkowych. <br /><br />Pod koniec drugiej części spotkania Lewandowski miał dwie dobre szanse do zdobycia kolejnych bramek, niestety w obu przypadkach rewelacyjnie interweniował bramkarz gości Michael Reising. To właśnie dzięki świetnej grze reprezentanta Niemiec drużyna z Koeln straciła tylko jednego gola. <br /><br />W drugiej połowie na boisku pojawił się kolejny z naszych reprezentantów - Kuba Błaszczykowski. W FC Koeln pauzowali natomiast zarówno Peszko jak i Matuszczyk - obaj są kontuzjowani. <br /><br />Drużyna z Dortmundu ma obecnie piętnaście punktów przewagi nad drugą drużyną w tabeli - Bayerem Leverkusen, który zmierzy się w sobotę z VFB Wolfsburg - pewnym krokiem zmierza po siódme w swojej historii zwycięstwo w Bundeslidze. Do końca sezonu pozostało 10 kolejek, ale zważywszy na formę zawodników BVB, kwestia mistrzostwa Niemiec jest już niemal przesądzona.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-30798603893404489682010-10-13T11:33:00.000-07:002010-10-14T08:34:39.482-07:00Dopalacze<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijpYq9DZY9Ofyip6q-sDh0NBLqmh3Lin1mTnE1RZexfz5pL7dooVvaj-bYVQovohppTQsK0RQeuJUgodJ2vFoHDbeIfOXFIxXJ1IKTTUmyyrrrv_wysyJH-E98WAGuCiuljbJUd2Og6A0/s1600/11020.3.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 134px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijpYq9DZY9Ofyip6q-sDh0NBLqmh3Lin1mTnE1RZexfz5pL7dooVvaj-bYVQovohppTQsK0RQeuJUgodJ2vFoHDbeIfOXFIxXJ1IKTTUmyyrrrv_wysyJH-E98WAGuCiuljbJUd2Og6A0/s200/11020.3.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5527836646481837346" /></a>Czym są owe dopalacze, o których tyle się niestety mówi? Niczym innym jak mieszanką związków chemicznych, które nie są zakazane przez prawo. Coś jak lekarstwa, z tą różnicą, że oficjalnie producenci i handlarze dopalaczy z przymrużeniem oka instruują klientów, że jest to towar wyłącznie kolekcjonerski, który nie nadaje się do spożycia - przez co nie muszą oni podawać składu chemicznego oraz informować o skutkach ubocznych produktu. Można by powiedzieć twarde prawo rynku - jest popyt, jest i podaż, bez względu na konsekwencje. Tym bardziej, że dopalacze są dozwolone wyłącznie dla osób pełnoletnich. W czym więc problem?<br /><br />1. Walka rządu z wiatrakami<br /><br />W gorącym okresie wyborczym - który zaczął się w czerwcu br. i potrwa do wiosny - każde populistycznego działanie polityków, wizerunkowe szarże rządu i bezlitosne rozprawianie się z 'wrogami społeczeństwa', niezwykle silnie oddziaływuje na wyobraźnie milionów wyborców. "<span style="font-style:italic;">Nie może być tak, że ktoś sprzedaje truciznę zagrażającą życiu i zdrowiu ludzi, szczególnie dzieci i że państwo jest bezradne tylko dlatego, że on (właściciel sklepu z dopalaczami - PAP) naklei na produkcie informację, że to nie jest środek spożywczy</span>" - powiedział premier Tusk dla <a href="http://www.polskatimes.pl/pap/315300,tusk-dopalacze-zagrazajace-zyciu-beda-zakazane,id,t.html?cookie=1">Polska The Times</a>.<br /><br />Całkowita zgoda. Pytanie dlaczego nagle i tak gwałtownie zaczęto wojnę z dopalaczami? Przypadki zgonów po spożyciu owych kolekcjonerskich substancji, o których informowały media, mogą być próbami samobójczymi. Dlaczego sprzedaż alkoholu nieletnim lub śmiertelne zatrucia po spożyciu kilku głębszych wśród nastolatków nie jest obecnie na świeczniku i rząd nie zajmują się tą sprawą z całą surowością prawa? Po pierwsze temat dopalaczy jest świeży i przez to lepiej zapada w pamięci. Po drugie w naszym kręgu kulturowym picie alkoholu, szczególnie tego mocnego, nie jest niczym niezwykłym, żeby nie powiedzieć normalnym. Pije się przy każdej uroczystości, przy rodzinnych spotkaniach, dla relaksu itd. Pijąca młodzież też już nikogo nie dziwi. "<span style="font-style:italic;">Dziś dopalacze okazyjnie może brać kilka, maksymalnie kilkanaście procent nastolatków. Dla porównania - alkoholu próbuje 80 proc. młodzieży, marihuany 25 proc.</span> - donosi Polityka.<br /><br />2. Dopalacze widmo<br /><br />Temat substancji psychoaktywnych rożnego pochodzenia, nie jest tematem nowym. Nie od dziś młodzież, bohema artystyczna czy wszyscy inni zainteresowani wyostrzają swoje zmysły za pomocą związków chemicznych. Pokolenie dzisiejszych czterdziesto-, pięćdziesięciolatków z uśmiechem na twarzy wspomina młodzieńcze lata w których wąchało się popularne wówczas kleje czy rozpuszczalniki. Byłe one znacznie łatwiej dostępne i tańsze niż tradycyjne narkotyki, co tłumaczy ich zamierzchłą sławę. Obecnie ich miejsce zastąpiły tzw. dopalacze.<br /><br />Ciężko sobie wyobrazić sytuację w której przed każdym smartshopem w Polsce będzie stała dwójka policjantów lub strażników miejskich. A nowo powstają sklepy będą hucznie zamykane, a ich właściciele aresztowani w świetle kamer. Od razu na myśl przychodzą niechlubne czasy publicznego-cywilnego uśmiercania za sprawą ministra Ziobry. <br /><br />Co można zrobić, aby ograniczyć marginalny problem dopalaczy? Można by obłożyć go akcyzą i czerpać z tego korzyści dla budżetu państwa, podobnie jak ze sprzedaży alkoholu czy wyrobów tytoniowych. W czasach kryzysu gospodarczego niegłupie wyjście z sytuacji, ale po takiej ogromnej fali demonizacji dopalaczy jaka przelała się przez większość polskich mediów, trudno liczyć na takie posunięcie ze strony rządu.<br /><br />Drugim rozwiązaniem może być dekryminalizacja miękkich narkotyków. Młodzi ludzie mając świadomość, że nie grożą im trzy lata pozbawienia wolności za kilka gramów marihuany, z pewnością wybiorą jointy niż dopalacze, które nie zawsze dają pożądany efekt. Po drugie większość konsumentów popularnej 'maryśki' wie czego może się spodziewać po jej wypaleniu, podobnie jak lekarze, którzy w przypadku zatrucia po spożyciu dopalaczy działają po omacku i odtruwają pacjentów intuicyjnie. Po trzecie legalne posiadanie marihuany odciążyłoby organy ścigania i nie pchałoby do więzień młodych, niewinnych ludzi, którzy obecnie są stawiani w jednym rzędzie z handlarzami narkotyków. <br /><br />Z doświadczenia wiadomo, że w czasie wyborczym możemy spodziewać się jeszcze innego rozwiązania kwestii dopalaczy. Można mieć pewność, że cokolwiek zrobi rząd, będzie to miał poklask społeczny. W końcu na tym im najbardziej zależy.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-61922121003986302452010-06-17T09:55:00.000-07:002010-06-17T10:50:46.221-07:00Big Four<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://i.wp.pl/rozrywka//gallery573758/2010/06/24/Metallica35.JPG"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 300px; height: 180px;" src="http://i.wp.pl/rozrywka//gallery573758/2010/06/24/Metallica35.JPG" border="0" alt="" /></a>Historyczny występ wielkiej czwórki trash metalu, to już przeszłość. Warszawski koncert w ramach festiwalu Sonisphere przeszedł do historii. Pozostały po nim niesamowite wspomnienia, pozytywne naładowanie ciężkim brzmieniem oraz liczne i rozległe fizyczne obrażenia.<br /><br />Na lotnisko bemowskie dotarłem wraz z Grześkiem chwilę po 17stej. Ominął nas całkowicie występ Behemota - chociaż osobiście niespecjalnie mnie interesował. Później chwilę posłuchaliśmy Anthraxu, który rozgrzał już fanów spragnionych trochę trashowego grania. Ponadto nie musiałem ładować się w pogo, bo ten zespół widziałem już live w zeszłym roku na Sonisphere w Niemczech. Dlatego też dla mnie właściwy festiwal zaczął się od Megadeath. <br /><br />Osobiście nie jestem ich fanem i nie oni spowodowali, że kupiłem bilet na ten festiwal. Pomimo dość średniego występu - strasznie słabo było słychać wokalistę - Dave'a, pogo w drugim sektorze zaczęło się na dobre. Biorąc pod uwagę fakt, że słońce było jeszcze wysoko, można tylko sobie wyobrazić ten widok szalejących, spoconych i zadowolonych fanów metalu.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJzobfDh6UiPYWguBi4APjw3lzSXydBkoKMJXT8zQQZ0JFEBPEX3CQ9kZs9awD9ApEstmOzH12eLfpatzVQdKCWvlZs5ReapPbm1p_7pryODKhzBKShQUr0to37XFNZ8THkswKZp7WIPA/s1600/Bild0035.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 150px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJzobfDh6UiPYWguBi4APjw3lzSXydBkoKMJXT8zQQZ0JFEBPEX3CQ9kZs9awD9ApEstmOzH12eLfpatzVQdKCWvlZs5ReapPbm1p_7pryODKhzBKShQUr0to37XFNZ8THkswKZp7WIPA/s200/Bild0035.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5483801063444186018" /></a>I tak po dobrej rozgrzewce, nadszedł czas na Slayera. Ich występu byłem bardzo ciekaw, ponieważ są uznawani za zespół nr 2 w Big Four. Piekło, które nam zaserwowali było niedopisania. Energia, która spływała wprost ze sceny na poszczególne sektory powodowała liczne siniaki na moich piszczelach, obtarcia na łokciach - and last but not least - uderzenie z glana w szczękę, które nadal intensywnie odczuwam. Lekko przerażony faktem, że każdy kolejny kawałek Slayera coraz bardziej rozkręcał ludzi w moim sektorze, postanowiłem się ewakuować. Jeden wymowny gest do kilku długowłosych fanów i już płynąłem nad tłumem w kierunku bramek. Uczucie niesamowite. Szczególnie gdy ochrona nie zdąży i lądujesz na ziemi...<br /><br />Lekkie oszołomienie spowodowane nagłym upadkiem, zostało sowicie wynagrodzone w postaci dwóch piw i już mogłem powrócić do gry. Jeszcze mała wizyta tam, gdzie król chadza piechotą i ponownie byłem w piekle. Zegar powoli wybijał godzinę zero - 21sza, czyli czas na koncert Metalliki, drugi w moim życiu.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKM-K60KDmyOtD5HLiNq-6QY_CFpiYw3bhvy3BKQuuVKuHqzrrkU7dgcs2B6TS74LdbDh2F8Wxq3vePo_PO6lQIl1nep56EPJbP27j2EwNVYcPF1T92U7iqqo8pJsLSllwxT2ObZeFqug/s1600/Bild0037.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 200px; height: 150px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKM-K60KDmyOtD5HLiNq-6QY_CFpiYw3bhvy3BKQuuVKuHqzrrkU7dgcs2B6TS74LdbDh2F8Wxq3vePo_PO6lQIl1nep56EPJbP27j2EwNVYcPF1T92U7iqqo8pJsLSllwxT2ObZeFqug/s200/Bild0037.jpg" border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5483801435838101138" /></a>Jak przystało na gwiazdę rocka, wyszli z małym opóźnieniem. Tradycyjnie zaczęło się od <i>Ecstacy of Gold</i>, które od lat zwiastuje wyjście na scenę czwórki z San Francisco. Później energiczne <i>Creeping Death</i> i zabawa zaczęła się na dobre. Kolejno zagrali <i>For whom the bell tolls, Fuel, The Four Horsemen, Fade To Black, That Was Just Your Life, Cyanide, Sad But True, Welcome Home (Sanitarium), All Nightmare Long, One, Master Of Puppets, Blackened, Nothing Else Matters, Enter Sandman, Stone Cold Crazy, Hit The Lights, Seek and Destroy</i>. <br /><br />Setlista bardziej dynamiczna niż w zeszłym roku. Dlatego też miałem wrażenie, że koncert trwa dosłownie z półgodziny. Mimo to byłem pod ogromnym wrażeniem ich występu i zachowania publiczności. Ogłuszające - 'Master, master' słyszane pewnie było nie tylko na całym Bemowie. Zapewne podobnie było przy 'Seek and destroy', które tradycyjnie zakończyło występ Metalliki. <br /><br />Liczba fanów, która pojawiła się wczoraj na Bamowie, wprawiła Jamesa we wzruszenie, a swój podziw Robert wyraził jednym, charakterystycznym słowem - zajebiście, które strasznie nas rozbawiło. Osobiście tez miałem wrażenie, że morze ludzi było trochę bardziej rozległe niż trzy tygodnie wcześniej na AC/DC.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-58188285302203719432010-06-11T09:15:00.000-07:002010-06-11T09:40:29.111-07:00Mundial dzień 1wszy.<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://www.southern-africa.co.uk/images/specialist/world-cup/south-african-fans.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 300px; height: 160px;" src="http://www.southern-africa.co.uk/images/specialist/world-cup/south-african-fans.jpg" border="0" alt="" /></a>Za nami hałaśliwe otwarcie 19stych Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Za nami również pierwszy mecz - RPA kontra Meksyk. Jak na początek mundialu oglądaliśmy dość ciekawe widowisko - wiele szybkich akcji, bramki, kartki i ogłuszające wuwuzele - kolorowe trąbki, które są nieodzownym atrybutem afrykańskich kibiców. Czytałem, że na Twiitter.com kibice skarżyli się, że potężny hałas powodowany właśnie przez wuwuzele, zagłusza komentatorów telewizyjnych i żądają oni ich ograniczenia/zakazania.<br /><br />Samo spotkanie, w którym Meksykanie mieli przewagę, mogło się podobać. Sam trzymałem kciuki za gospodarzy, nawet na nich postawiłem. W mojej przedmundialowej symulacji RPA doszła aż do ćwierćfinałów. Jeśli chcą osiągnąć taki sukces, muszą wykorzystywać sytuacje podbramkowe, takie jak ta z 90 min., kiedy po długim podaniu, sam na sam z brakarzem wyszedł Parker.<br /><br />Piłkarze biorący udział w turnieju nie mogą przynajmniej narzekać na pogodę. Teraz w południowej Afryce jest zima, więc temperatura oscyluje wokół 20st. Celsjusza. Natomiast nocą słupek rtęci pokazuje kilka stopni. Zawsze to lepiej niż potworne upały, jakie panują w Polsce.<br /><br />Już o 20stej Francja kontra Urugwaj. Czy Henry zagra od pierwszej minuty?Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1796117564091439595.post-20364077196532034212010-06-10T06:03:00.000-07:002010-06-10T06:29:21.316-07:00Miesiąc z życia<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://www.antwerpiapolska.be/foto_artykuly_logo_wk2010.jpg"><img style="float:left; margin:0 10px 10px 0;cursor:pointer; cursor:hand;width: 175px; height: 207px;" src="http://www.antwerpiapolska.be/foto_artykuly_logo_wk2010.jpg" border="0" alt="" /></a>Nie wiele rzeczy na świecie, w sensie pozytywnym naturalnie, potrafi skupić uwagę na sobie miliardów ludzi z wszystkich kontynentów, jak Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Nawet Letnie Igrzyska Olimpijskie nie wywołują tylu emocji, nie wprawiają ludzi w stan euforii czy nie zamieniają całych miast w kolorowe i głośne centrum sportu.<br /><br />U nas niestety, za sprawą naszych dzielnych orłów, nie będziemy w pełni odczuwać piłkarskiej gorączki, ale mimo to większość kibiców znalazła już 'swoją' drużynę, której będzie wiernie kibicowała. Dla mnie są to Niemcy i mogę w ciemno obstawiać, że szybko z turnieju nie odpadną.<br /><br />Dla jednych miesiąc sportowego święta, dla innych - nie fanów, osób dla których piłka kopana jest neutralna, z pewnością okres w którym będą zewsząd otaczani ciągłymi transmisjami, gorącymi komentarzami piłkarskich fanatyków, kolorowymi flagami itp. My, kibice czekamy na taką okazję cztery lata, dlatego też inni powinni przeczekać ten miesiąc. Następne piłkarskie szaleństwo dopiero za dwa lata. Chcąc nie chcąc będzie one najbardziej wszechogarniające ze wszystkich dotychczasowych, przynajmniej dla nas, Polaków i Ukraińców - Euro2012.Łukaszhttp://www.blogger.com/profile/04684078981476545412noreply@blogger.com1